Sprawozdanie wierszem
„Asnyk na Zawiszy Czarnym”
wrzesień 2005
Chociaż
zabrałeś z kasy ostatnią forsy warstwę,
Choć zostawiłeś żonę na swoich kumpli pastwę
(i wciąż pozierasz w lustro czy już ci rosną
rogi),
choć trudno było trafić, bo szofer nie znał
drogi
to pozostałeś ufny, że spędzisz urlop w ciszy
i w końcu płyniesz przecież pod żaglami
Zawiszy.
Starszyzna oficerska trzy po trzy coś tam
plecie
nie bacząc, że nie słucha ich nikt i nigdy
przecież.
Kapitan – człowiek wielki (choć niesłusznego
wzrostu)
da radę wszelkim wichrom lecz nam nie da po
prostu
i choćby nie wiem jak się wytężał i nadymał
to chuci naszych dziewczyn nie zdoła już
powstrzymać.
Pan Rysio wciąż smaruje U-Boota motor wielki
i dzięki niemu zbędne są sznurki i węzełki.
Już bosman „Raptus” wszystkich do lin i knag
zapędził
i czego byś nie zrobił to łaje cię i zrzędzi:
żebyś w żeglarskim rytmie wybierał sprawnie
szoty
i wybił sobie ze łba sen, mrzonki i głupoty.
I znów mamrocze, gdera, do pracy nas nakłania.
Bosmanie! Mamy dosyć! (ciągłego obciągania).
Weź zlituj się człowieku i daj se na
wstrzymanie,
daj piwko łyknąć panom, rozmową zabaw panie.
Hej ho! Hej ho!
Nie pójdziem dziś na dno!
My dla kurażu walniemy lufę
i niech nas bosman całuje w
rufę.
Wycieczek było wiele, w tym również
osobistych,
lecz tak to czasem bywa, gdyś jest wśród ludzi
bystrych.
W niedzielne popołudnie byliśmy w Kopenhadze.
Syrence brak higieny więc zbliżać się nie
radzę.
Tu Ela „postawiła” nam piwo „że uch!” drogie
szlag trafił credit-kartę; czas iść po
zapomogę.
Gdy Bornholm nas przywitał czystością swej
krainy
ruszyliśmy wraz zwiedzać pod Hammershus ruiny.
Wracając spod tej twierdzy obronnej autobusem
numer linii się zmieniał, gdyś biegł do auta
kłusem.
Kupiwszy bilet Marek na drobne nas rozmienił
(by pół korony oddać wykopałby spod ziemi).
Hej ho! Hej ho!
Nie pójdziem dziś na dno.
Myśmy są wiara gibka i
giętka
gdy na ekscesy nam przyjdzie
chętka.
I co by nie powiedzieć i co by nie napisać
któż mógłby nas tak olśnić, któż by mógł tak
kołysać
jak nie Zawisza Czarny, przepięknej maści
łajba
harcerskiej braci dziecko a nie jakaś tam
znajda.
Lecz co by znaczył szkuner, na przykład ów
Zawisza,
gdyby nie poznał nigdy przyjaciół swych z
Kalisza.
Dlatego długie lata pływał bo czuł, że ma mu
na pokład wejść kaliszak: „Stateczny” Prezes
Janusz
z pomniejszą resztą tłuszczy żeglarskiej
żądnej przygód
zwyczajnej do zabawy, zwyczajnej do niewygód.
Na pokład w Kopenhadze tłum nowych wchodzi
gości:
kwiat dyplomatycznego korpusu, by umościć
swoje czcigodne ciała nie przy Królestwie
Danii
lecz tym razem pod polską banderą nad żaglami.
I cóż, że komandosi wybiegli jak spod ziemi,
i cóż że na Bornholmie ciemną nocą nas wzięli
pod obstrzał? Nic to przecież. Wciąż pozostaje
w formie
tak przyjaźń polsko-duńska jak i natowski
żołnierz.
Wtem nagle przyszła fala, że łeb chcą urwać
rzygi,
już błędnym wzrokiem wodzą nawet najtwardsze
wygi,
fruwają jaja kliwra wiszące przy bukszprycie
i myślisz tylko o tym jak marne jest twe
życie.
Oddałeś Neptunowi bogate swoje wnętrze
twe gały wyszły z orbit a chcą wyjść dalej
jeszcze.
Bujasz się na pokładzie jak Arab na
wielbłądzie
i jedno masz marzenie: stanąć na stałym
lądzie.
Hej ho! Hej ho!
Nie pójdziem dziś na dno.
Niech sobie wicher dmucha
jak zechce,
my to dmuchanie ważymy
lekce.
Po ciężkim dniu na morzu, po nocnej wachty
znojach
lądują asnykowcy w wygodnych swych pokojach.
W kubryku nastrój miły: ktoś na gitarze
brzdąka,
ten coś tam wierszokleci, ów cichcem puszcza
bąka.
Szuflandia pachnie cudnie subtelnym aromatem
(coś niczym zmieniacz opon spod lewej pachy
latem).
Gdy wchłoniesz w płucka bąbel powietrza z
dolnej koi
od razu możesz zgadnąć z kim dzielisz swój
pokoik
Kapitan raz otrzymał podczas snu lecz prosto w
twarz
liścik o prostej treści: „Ani się Kapitan waż
alarmy wzniecać nocą” (bo motłoch uwielbia
spać)
„Wstańcie, uprzejmie proszę” - cichutko daje
znać
nazajutrz nasz Kapitan. Ba! Z Kalisza równy
gość!
Jakby mógł ziomkom zrobić cokolwiek wbrew na
złość?
Hej
ho! Hej ho!
Nie pójdziem dziś na dno.
Chociaż w szufladzie nie ma
co bzykać
nie tracisz wiary, bo żeś z
„Asnyka”.
Czas rzec też coś o wachtach co nie jest
proste wcale,
bo było ich aż cztery i różnych niebywale.
Ta pierwsza to „Szpikulce”, skaczące po
bukszprycie.
Dowodzi nimi „Rekin” co w morzu spędził życie.
Tuż za nim żwawy Jacek bomkliwra wciąż pilnuje
a gdy do żagli wezwą najpierwszy wyskakuje.
Poeta Józek „Strofa” - przez żonę strofowany
(że wciąż rwie się do steru zwą go
„Nieoderwanym”).
To on hymn skomponował co zwrotek miał sto
chyba
lecz śpiewać trzeba wszystkie i nie ma żadne
„wybacz”.
Obok Milana, Stefan, Dorota no i Tomek
co zaczął pić z Michałem ledwie opuścił domek.
Tu Autor również ściele swe madejowe łoże
(bo leżąc szybciej pisze a nikt mu nie pomoże)
Gdzieś tam, gdzie pracy nie ma, drugiego Tomka
kroki
(aparat w jednej ręce a w drugiej
walkie-talkie)
ale gdy do „desantu” nam trzeba się sposobić
on pierwszy hyc za burtę, by jacht mógł
płynnie dobić.
Pod fokiem „Twardy” Zenek, marynarz mądry,
szczery,
trenuje drugą wachtę jak załogę galery
a ci jak w cuglach chodzą i wiele już
potrafią.
Tam trzy ciągutki-laski za szot sztafoka
łapią.
W „Dziobaków” gestii fok był z czupryną
takielunku
lecz jak by go postawić nikt nie miał
pomyślunku.
Gdy dziobak jest za sterem to drżyjcie
marynarze!
Co prędzej zmykać na ląd nim kunszt wam swój
pokaże!
Gdy szkuner mknie na wstecznym, busola kręci
koło,
„O pięć kresek nie chodzi” - rzeknie dziobak
wesoło.
Na wachcie spotkasz Krzysia jak patrzy błędnym
wzrokiem
lecz przy stawianiu żagli on pierwszy pod
sztafokiem.
Gdy do łez Aleksandra (co na Czarnym Zawiszy
już pływał, gdy twój dziadek w gimnazjum
słupki liczył)
Gosia doprowadziła piosenką i wspomnieniem
tak trudno było ukryć nasz podziw i
wzruszenie.
Tu „Wątły” Przemek śmiga. Tu jest też Hubert
młody.
W ogóle wachta druga przecudnej jest urody.
Na trzeciej wachcie grota pilnują majtki
dzielne.
Tu Jurek o morale dba swej załogi wiernej.
Gdy wachta „Grotołazów” udaje, że żegluje
to lepiej niech udaje niż znowu coś „zgotuje”.
Z kambuza para bucha, roznosi zapach kaszy;
to cook, w talentu wzlocie, cud-gulasz
upitrasił.
I nie wiesz, czy za burtą powinien dziś się
znaleźć
obiadek w całej krasie czy cook w szalupie
małej?
Tu Ela „Piżamowa” z mężusiem swym Dareczkiem
szukają sobie miejsca. Na sex czy (też)
wódeczkę?
Tu starszych harcerzyków pokaźne całkiem
grono,
tu także są „Maluchy”: Mateusz z Alą (żoną).
Małżeństwo świeżuteńkie, lecz czy
skonsumowane
jak whiskacz w imieniny w toaście gdzieś nad
ranem?
Na czele czwartej wachty przyczynek całej
fety:
to Paweł tu zgromadził i mężczyzn i kobiety.
To dzięki niemu buja się szkuner po Bałtyku,
to dzięki niemu przygód i wspomnień jest bez
liku.
A gdyśmy o jednostkach ciśnienia wiedli swadę
znienacka smarowniczych w silniku punktów
gradem
dyskusji bieg odmienił i już jest znów na fali
już daje się dziewczętom podziwiać, wielbić,
chwalić.
Na ogół wachta czwarta, marudni spożywacze,
pilnują rufy statku lub tam schowani raczej.
„Ogonki” mają bezan pod swoją stałą pieczą.
Chorobę morską jeszcze przed wejściem na trap
leczą.
Gdy z czeluści szuflady Ania wyciąga flaszkę
i na czarną godzinę pękatą ćmików paczkę
na dziobie naszej łajby montują imprezeczkę.
Renata (dziobak) spieszy, bo coś zostało na
dnie
i do kubryka miast zejść - na pupie zjeżdża
zgrabnie.
Tuż obok Tania zgłębia poważnych lektur
mrowie,
że strach pomyśleć nawet, co jej się kłębi w
głowie.
Mariola na „werandzie” rozkłada Wielkie Ciało
a Zbyszek „Paparazzi” filmuje rzecz tę całą.
Chcesz poznać nas z osobna lub razem, jak kto
życzy,
To musisz sam na pokład Czarnego wejść
Zawiszy.
Gdy rzuciliśmy cumy na gdyńskie już nabrzeże
w Basenie Prezydenta czekał na nas Pan Prezes.
Ileż było uścisków, laurek, mów i pieśni
i ileż było westchnień gdyśmy z pokładu
zeszli...
Hej ho! Hej ho!
Nie pójdziem dziś na dno.
Niech pruje fale Czarny
Zawisza,
niech się raduje wiara z
Kalisza.
Dariusz Cuper