Wyprawa do Wiednia
26-29 maja 2005, wyprawa do Wiednia; tym
razem już bez Turków; choć miasto wydaje się nadal oblężone (ach Ci
wszędobylscy turyści) a i my wystawiamy tylko skromną chorągiew w liczbie 26
zbrojnych. Punkt zborny wyznaczono na ubitym placu tuż przed okazałym
gmachem znanym wszem i wobec jako teatr Kaliski im W. Bogusławskiego. Tam
też tuż po wschodzie słońca pojawił się nasz „rumak” rozmiarów okazałych,
więc zdecydowaliśmy dosiąść go wszyscy. Jak okazało się znacznie później,
decyzja ta była zbyt pochopna, rumak zdać się może nadwątlonego był już
zdrowia i przy ciężarze całej chorągwi trudów podróży nie zniósł nadto
dobrze. Choć z Królestwa nadeszła pomoc w postaci nowego zaprzęgu to i ten
swym wyglądem bardziej przypominał konia do orki przeznaczonego, któremu na
chwile tylko lejce i pług odebrano. Lecz tak to bywa na „wojnie” a w końcu i
tak szczęśliwi, "powrócilim" z wojaży. Ale dość już o podróży, ona zawsze
trudna wydać się może.
Szlakiem przetartym przez Jana III Sobieskiego
dotarliśmy do Wiednia, grodu okazałego, gdzie historia lat wielu swój ślad
znaczący pozostawić nie omieszkała. Budowle tu znaczące, skomponowane
znakomicie z szumem drzew współgrały gdzie jak poranna rosa osiadły nuty
muzyki Straussów. Entuzjazm nasz wzbudziły szczególnie te, których
architektura secesyjnych frontonów barwną harmonią oblały ulice przy RINGU i
dalej gdzie klejnotem wydał się nam budynek Belwederu. Tam też obaczyć nam
było dane, w kunszcie swym wysmakowane obrazy pędzla G. Klimta. Spacer po
parkowych alejkach wokół Schönbrunn, zwiedzanie Hofburgu swój ślad znaczący
w pamięci pozostawić musiały. Ze wzgórza Kahlenbergu, którego zbocza
porośnięte są Laskiem Wiedeńskim rozpostarł się przed nami wspaniały widok
miasta. Odwiedzić nam było dane również miejsce urodzenia księcia Józefa
Poniatowskiego, pałac Kinskich. Po wyczerpującym marszu zatrzymaliśmy się by
dać wytchnienie znużonym nogą a ciału strawy. Trafić nam było dane świetnie
gdyż tuż przed „straganem” gdzie strawę serwował imć Pan Trześniewski w
postaci wspaniałych kanapek a deserem, sławetnym torcikiem, gościliśmy się u
Zahera.
W drodze powrotnej nie omieszkaliśmy zajrzeć
do słynnych jaskiń Morawskiego Krasu. Lecz tęskniąc za domem i dziatkami z
miłym serca rozradowaniem przywitaliśmy granice państwa naszego a dalej
grodu, z którego jak sądzona nie jedną tak miłą wyprawę wyruszyć nam jeszcze
będzie dane.
Z podziękowaniem za wytrwałą służbę
Ja, któremu zaszczyt zebrać było tak doborową
"kompanije".
Janusz Wysogląd
|