Jan Werner |
|
Jan Werner 1913-1998. Zetknąłem się z Nim po raz pierwszy w Stowarzyszeniu Dziennikarzy, potem nieraz spotykałem go na zebraniach w budynku przy ulicy Foksal. Zabierał często głos, mówił nie tylko o naszych dziennikarskich sprawach, bo był człowiekiem, który zawsze pasjonował się otaczającą nas rzeczywistością. Zapamiętałem, że mówił piękną literacką polszczyzną, tak różniącą się od obiegowego języka, toteż słuchało się Go z przyjemnością. Nie wiedziałem wówczas, że jest nie tylko moim kolegą po fachu, ale także - jak ja - rodzimym kaliszaninem. Zdziwiłem się zatem widząc Go na pierwszym spotkaniu nowo powstałego Klubu Kaliszan i myślę, że Jego również zaskoczyła moja tam obecność. - To pan też jest z Kalisza? zapytaliśmy niemal równocześnie. Jan Werner przyszedł na świat w grodzie nad Prosną w roku 1913, a już w kilkanaście miesięcy później wojna po raz pierwszy wpisała się w Jego życiorys dymem pożarów palonego przez Prusaków miasta. Nikt jeszcze wówczas nie wiedział, że ćwierć wieku później kolejna wojenna zawierucha zabierze Mu pięć lat życia spędzonych w niemieckiej niewoli. Ale wtedy miał jeszcze przed sobą dzieciństwo, szkołę, studia i pierwszą pracę.Szkoła, którą wspominał najczęściej, to Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka. Czytelnicy pamiętają być może jak na łamach naszego kwartalnika redaktor Jan Werner wspominał ludzi, którzy Go w "Asnyku" uczyli i jak znakomitą musiał mieć pamięć, skoro po tylu latach potrafił tak szczegółowo przedstawić ówczesnych pedagogów. Jak wynika z jego wspomnień, już w tym czasie dała o sobie znać Jego żyłka dziennikarska (redagował szkolną gazetkę "Sztubaka") oraz społecznikowska (uczestniczył w pracach koła literackiego "Kalina"). Obie pasje uzewnętrzniły się też zresztą znacznie później, kiedy to w obozie jenieckim przygotowywał dla kolegów "prasówki" ku pokrzepieniu serc. Po maturze Jan Werner rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, na polonistyce, studiując jednocześnie w Wyższej Szkole Dziennikarskiej. Kaliszanie i w tym czasie trzymali się w stolicy razem, udzielając się w Akademickim Kole Kaliszan, którego członkowie nie tylko spotykali się na forum uczelni, ale także raz w roku bawili się razem na wiosennym wieczorku tanecznym. Studenckie lata szybko minęły i oto Jan Werner wyruszył na Śląsk, by w roku 1936 podjąć pracę u boku legendarnego śląskiego działacza niepodległościowego Wojciecha Korfantego. W trzy lata później jego życie zmieniła karta mobilizacyjna i wybuch II wojny światowej. Był już wtedy żonaty, a jego córka Krysia skończyła właśnie rok. A potem była kampania wrześniowa, na którą wyruszył z podkaliskiego Szczypiorna, i niegroźna na szczęście rana, i klęska, i niewola: najpierw w Oflagu, potem w stalagach, dokąd przeniesiono podchorążych, a wśród nich i podchorążego Jana Wernera. Do kraju i na Śląsk powrócił w roku 1945. Swój zawodowy żywot rozpoczął w katowickim "Dzienniku Zachodnim", następnie pracował w "Życiu Gospodarczym", którego był współzałożycielem. Z Katowic przeniósł się wraz z rodziną do Warszawy i podjął pracę w wydawnictwie. Następny rozdział w Jego życiu wiązał się z "Gazetą Handlową", skąd wskutek nie najlepszego stanu zdrowia musiał przejść na wcześniejszą emeryturę. Nie stracił jednak wówczas kontaktu ze środowiskiem dziennikarskim działając aktywnie najpierw w SDP, a potem w Stowarzyszeniu Dziennikarzy RP. Kontakty utrzymywał również z rodzinnym miastem i kolegami, biorąc udział w zjazdach szkolnych dopóki wiek i zdrowie Mu na to pozwalały. A kiedy powstał Klub Kaliszan w Warszawie, szybko stał się jednym z filarów wydawanego przez Klub kwartalnika. Pisał chętnie, był autorem, na którym zawsze można było polegać, podobnie jak na tych przedstawicielach Jego pokolenia, którzy nigdy nie oszczędzali się, kiedy trzeba było służyć wspólnej sprawie. Niestety wiek i choroba nie pozwoliły Mu od pewnego czasu uczestniczyć w pracach naszego Klubu i redagowaniu naszego kwartalnika. Bolał nad tym i być może dlatego nie chciał odejść w zapomnieniu, po długiej nieobecności. I tak się nie stało. Redaktor Jan Werner, nasz klubowy Kolega i współpracownik odszedł na zawsze, ale pozostanie w naszej pamięci nie tylko ze względu na bogaty dorobek dziennikarski, który po sobie zostawił. Będziemy Go pamiętać, bo symbolizował drogie nam wartości: umiłowanie ojczystego kraju i przywiązanie do rodzinnego miasta, którym pozostał wierny do końca życia. Antoni Kołaciński, kwartalnik "Kaliszanie w Warszawie" nr 18/19, 1998. |