Jerzy Górny (1932 – 2006) |
|
|
W
ostatnim czasie z zespołu kaliskiego teatru bezpowrotnie na niebiańską scenę do
Bogusławskiego odeszło troje bardzo zasłużonych i lubianych aktorów starszego
pokolenia: Pani Kaja, czyli Kazimiera
Starzycka-Kubalska, Wiesław Wołoszyński oraz Jerzy Górny, który
– zmagając się z
wyrokującą o jego losie chorobą – długo „oszukiwał” śmierć i nadal grał w
bieżących spektaklach.
Jurek zmarł w wieku 74 lat w niedzielę, 12 marca, w kaliskim szpitalu, do
którego poszedł pod koniec tygodnia na krótkie, jak twierdził, kolejne
odrestaurowanie swych sił, bo na poniedziałek, 13 marca, był umówiony w Kaliskim
Towarzystwie Muzycznym, gdzie znów po latach zaczął z pasją działać, zaś we
wtorek do repertuaru Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego wracał bajkowy
„Pinokio”, w którym on występował w roli ojca.
Był
rodowitym kaliszaninem, absolwentem najsławniejszej kaliskiej szkoły – Liceum
im. Adama Asnyka (matura 1950), choć gdy został aktorem, przez wiele lat
pracował z dala od rodzinnego miasta, do którego na stałe powrócił w 1981 roku.
Na
artystyczną drogę – po studiach w warszawskiej szkole teatralnej
– wszedł w
Opolu w opromienionej jego sukcesem rolą Jana Kochanowskiego w sztuce „Droga do
Czarnolasu”. Teatr był jego wielką miłością, a temperament i szerokie
artystyczne zainteresowania oraz zdolności organizacyjne (z nieodłącznym u niego
elementem optymistycznego ryzyka) sprawiły, że pociągała go również estrada (z
kabaretem i „piosenkami na niepogodę”), lubił konferansjerkę, organizowanie
imprez i muzycznych festiwali, a także warsztatów operowych w Kaliszu. W latach
1985-1990 prezesował Kaliskiemu Towarzystwu Muzycznemu, zaś przez następne dwa
lata był dyrektorem Kaliskich Spotkań Teatralnych, organizując jedyny tego
rodzaju (połączony z sesją) „festiwal gombrowiczowski”, którego gościem była
wdowa po pisarzu – Rita Gombrowicz.
W
okolicznościowej „cameracie” na jubileusz 40-lecia jego artystycznej pracy
napisałem m.in.:
Zawsze
najbliższy był mu Kalisz,
gdzie jego
artystyczny ślad
widać i z
bliska i z oddali
przez tyle
górnych Jurka lat.
Sądzę i
mniemam, że jak mało komu
dane mu było
bywanie z Muzami.
W życiu, w
teatrze, a niekiedy w domu
i na estradzie
– zawsze z gwiazdami!
Z Filipinkami
jeździł po świecie,
jak wagabunda
grał w kabarecie,
bywał prezesem,
belfrem po trosze,
ucząc opery za
trzy grosze.
Na scenach
Gdańska i Opola
i tu, w
Kaliszu, w iluż rolach
świadectwo dał,
że ma swój sposób,
jak szewcem być
własnego losu,
by przez
najlepsze, górne lata
brzmiała
„Jesienna Camerata”.
Jurek był człowiekiem wrażliwym, zawsze aktywnym oraz miłym, serdecznym kolegą.
Przede wszystkim jednak
–
dobrym, rzetelnym aktorem. W kaliskim teatrze zagrał
prawie sześćdziesiąt wyrazistych, nieobojętnych dla publiczności ról. Wcielał
się m.in. w sceniczne postacie Żyda w „Weselu”, Oronta w „Mizantropie”, Orgona w
„Świętoszku”, Peachuma w „Operze za trzy grosze”, Sajetana Tempe w „Szewcach”,
Rejenta Milczka w „Zemście”, także w farsowe role w komediach Harwooda i Cooneya.
On sam za swój wielki sukces uważał rolę Hitlera w nagrodzonym na jednym z
festiwali w teatrze nad Prosną „Przedstawieniu pożegnalnym”.
ZBIGNIEW KOŚCIELAK |