Herb Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu Ignacy Lewandowski
(1940-2009)
Cienka żółta linia

 

Ignac – bo tak wszyscy, którzy go znali (a kto go w Kaliszu nie znał?), do niego i o nim mówili – zmarł, jak na aktora przystało, dopiero po przedstawieniu, odegrawszy przedtem (śpiewająco i przy aplauzie publiczności) swoją rolę Nauczyciela Łaciny w sztuce „Ferdydurke, czyli czas nieubłaganego mordu”.

Gdy po pierwszym spektaklu, w piątek 6 lutego, poczuł się bardzo źle, pojechano z nim na pogotowie, ale on szybko wrócił na drugie tego dnia przedstawienie, po którym już natychmiast trzeba było do szpitala. Dwukrotny zawał serca sprawił, że nigdy już Ignaca na scenie Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego nie zobaczymy. W nocy z 6 na 7 lutego dołączył do tych z kaliskiego zespołu – Wiesława Wołoszyńskiego i Kazimiery Starzyckiej-Kubalskiej (zmarli w 2005 roku) oraz Jerzego Górnego (w 2006 roku) – którzy tak jak on podpisali z losem nieodwołalny angaż do Wiecznego Teatru Nieobecnych.

Etatowym aktorem Ignac został dopiero w wieku 47 lat po zdaniu w 1987 roku eksternistycznego egzaminu w ministerstwie kultury. Szedł do tego zawodu przez całe życie, bo aktorstwo było jego marzeniem i sposobem bycia. Swój talent ujawnił już w szkolnym studniówkowym programie „Podwieczorek przy mikrofonie” (maturę w sławnym Liceum Ogólnokształcącym im. Adama Asnyka zdawaliśmy w pamiętnym dla Kalisza, który obchodził wówczas swoje 1800-lecie, roku 1960) i potwierdzał go jako recytator, konferansjer, wodzirej, opowiadacz anegdot i komentator nie tylko kulturalnych zdarzeń, które z wdziękiem niepozwalającym na weryfikację ubarwiał i zawsze „najlepiej” pamiętał.

Od młodości, działając jako organizator koncertowych tras i estradowych widowni, żył w odbitym blasku polskich i zagranicznych sław. Był pracownikiem Estrady Poznańskiej (w latach 1970-73 oraz 1976-78), Estrady Szczecińskiej (1973-74) i Bydgoskiej (1974-75), zaliczył też jeden sezon 1975/76 jako organizator widowni i reklamy w kaliskim Teatrze.

Wkrótce, powróciwszy do swego kawalerskiego, otwartego dla wszystkich przyjaciół, mieszkania przy ul. Parczewskiego, gdzie niemal za ścianą, przez podwórze, miał Dom Aktora przy ul. Szklarskiej, organizował (w sezonie 1978-79) koncerty Kaliskiej Orkiestry Symfonicznej, a w latach 1979-82 pracował w Wojewódzkim Domu Kultury (obecnym Centrum Kultury i Sztuki) przy ul. Łaziennej. Tutaj mógł utrwalać legendę należącego do jego pokolenia kaliskiego Młodego Bluesa i wrastać w trwającą do dzisiaj towarzyską tradycję międzynarodowych festiwali jazzowych. Wybrano go przewodniczącym organizacji NSZZ „Solidarność” w WDK-u, chociaż on nigdy nie garnął się do politycznych ról.

W 1982 roku znów znalazł zatrudnienie w dziale organizacji widowni Teatru im. Bogusławskiego i właśnie tu było jego miejsce, bo tutaj los i ludzie mu sprzyjali, więc wreszcie ziścił swe o aktorstwie marzenia. Jeszcze jako amator świetne sprawdził się w stworzonym przez Piotra Sowińskiego i Romana Kordzińskiego Kabarecie Analityczno-Naukowym Kaliskich Aktorów KANKA.

Już wtedy, a później w każdej ze swoich 55 scenicznych postaci (zadebiutował w sztuce Abramowa-Newerlego „Anioł na dworcu”), co podkreślił to żegnający go w dniu pogrzebu (w piątek, 13 lutego) niegdysiejszy dyrektor „Bogusławskiego”, znakomity aktor Maciej Grzybowski - Ignacy nawet w epizodach, przyciągał uwagę i sympatię widzów. Zapamiętano go zapewne z „Teatraliów”, gdzie zagrał główną, jakby dla niego stworzoną, rolę starego rekwizytora, który wie wszystko i jak nikt umie opowiadać o swoim teatrze. W tej granej w 2005 roku sztuce, świętował swój „jak najbardziej osobisty” jubileusz 40-lecia pracy artystycznej. Wówczas został zwycięzcą dorocznego plebiscytu publiczności na najpopularniejszego aktora kaliskiego teatru. W ostatnich latach pojawiał się również w epizodycznych rolach w telewizyjnym serialu „U Pana Boga za piecem” oraz w filmie „Kariera Nikosia Dyzmy”.

Wspominający go koledzy z zespołu opowiadają, że dla Ignaca sceną i swoistym radiem był cały teatr i cały Kalisz - kawiarniany ogródek przy ratuszu, „dyskusyjny” stolik w ulubionej przez niego ostatnio Belle Epoque. Żył skromnie, samotnie, ale gdy tylko miał słuchaczy, tryskał energią, dowcipem, anegdotą, której często sam stawał się bohaterem. Trapiące go, mężnie znoszone choroby sprawiały jednak, że szedł już za nim, płoszony jego żartem i śmiechem, cień śmierci.

Podobno powiedział kiedyś w teatralnym bufecie, że na pogrzebie chciałby mieć piękną muzykę i dostać ostatnie oklaski. I to się spełniło. Organista w kaliskiej katedrze – w gotyckim kościele świętego Mikołaja – zagrał wzniosłego poloneza Ogińskiego „Pożegnanie Ojczyzny”, a po serdecznych słowach Macieja Grzybowskiego wszyscy, którzy tłumnie uczestniczyli w żałobnej mszy, na stojąco dla Ignaca długo i z wielkim wzruszeniem klaskali w dłonie.

Tak zszedł ze sceny życia aktor Ignacy Lewandowski, barwna postać kaliskiej kultury, dobry, skromny, serdeczny człowiek, który – jak w pożegnalnym artykule („Ignacy, miałeś żyć sto lat…”) napisała Bożena Szal-Truszkowska, wydawał się być zrośnięty z kaliskim teatrem od zawsze i na zawsze…

 

 ZBIGNIEW KOŚCIELAK

   Cienka żółta linia