Henryk Fulde, ur.
27.03.1920 r. zamordowany w styczniu 1945 r. w lesie Skarszewskim.
|
Henryk Fulde (1920 -
1945) |
Heniek był moim kolegą z liceum. Był to miły, kulturalny, lojalny kolega.
Przyjeżdżał do szkoły polskim fiatem i zaraz po lekcjach jechał do domu, do
Żydowa nad Prosną. Ojciec Heńka, Emil Fulde był właścicielem zadbanego
majątku ziemskiego oraz młyna. Był to wysoki, postawny, przystojny,
elegancki pan, gospodarz i sąsiad cieszący się dobrą opinią w społeczności
kaliskiej. Matka, Łucja z Fibigerów niezwykłej urody, bardzo miła, pracująca
społecznie w Towarzystwie Muzycznym. Siostra, Hania licealistka, bardzo
miła, urocza i elegancka panna.
Heńka spotkałem w październiku 1940 roku przypadkowo na ulicy w Kaliszu.
Zaprosił mnie do Żydowa.
Obietnicę odwiedzin mogłem spełnić dopiero po
zakończeniu pracy w firmie HCE Eggers, która naprawiała wysadzony w
powietrze we wrześniu 1939 r. most na Bernardynce (ul. Stawiszyńska).
Pracowałem początkowo jako pomocnik ślusarza, a następnie jako pisarz (Lohnschreiber).
Pracowaliśmy na okrągło, od rana do nocy i most był 30 listopada - w trzy
miesiące - naprawiony.
Była niedziela - początek grudnia 1940 roku.
Około południa wybrałem się rowerem do Żydowa. Byłem tam po raz pierwszy.
Na małym wzgórzu, wśród licznej i zadbanej
zieleni średniej wielkości pałacyk - willa z tarasem
Ofiarowałem róże pani domu, zostałem
przedstawiony przez Heńka całej rodzinie, w tym kilku ciotkom o znakomitej
kondycji i takiej prezencji. Poczęstowany zostałem przez pana domu nalewką a
la Żydów (wiśniówka). Rozmawialiśmy nieco w gabinecie, potem zostałem sam z
Heńkiem.
W rozmowie wróciliśmy do okresu liceum,
wspominaliśmy nauczycieli i kolegów. O losie wielu przecież nie
wiedzieliśmy. Rozmowa była żywa, atmosfera była dobra. Wkrótce zaproszono
nas na obiad. Pamiętam jak by to było wczoraj - był krem z pieczarek,
których hodowlą Fuldowie się chlubili, a na drugie bitki cielęce. Potem
jakiś kompot, ciasto i kawa plus likier.
Po obiedzie poszliśmy na spacer. Heniek
zwierzył mi się "mam duże zmartwienie, rodzice podpisali Volkslistę -
dostali 50%. Jest nacisk, nie tyle ze strony rodziców, co władz, bym ja też
listę podpisał. A przecież nie czuję się hitlerowcem. Nie mogę mieć nic
wspólnego z tymi zbrodniarzami.
Nie pytał mnie, co ja na to, ale wyczuwałem,
że chce bym mu udzielił jakiejś rady, pocieszył go w jego zmartwieniu.
Powiedziałem: "Heniu, uważam że listę
możesz podpisać, jeśli chcesz zostać na miejscu, ale bądź człowiekiem. Jako
Volksdeutsch też możesz się przydać i wiele dobrego zrobić", Heniek to
stanowisko zaakceptował i miał gotową odpowiedź: Listę podpiszę, ale do
Wehrmachtu nie pójdę. Obetnę sobie "łapę" - jak mnie tutaj widzisz.
Nie sądziłem, że już wkrótce spełni tę
groźbę. Ze spaceru wracał Heniek już spokojny, widocznie moje stanowisko w
tej sprawie było dla niego pocieszeniem.
Minęło kilka tygodni. W niedzielę, po mszy u
kanoników, spotkałem Tadka Pyzika i on zaraz na wstępie powiedział
sensacyjną dla społeczności kaliskiej wiadomość, że młody pan Fulde rąbiąc
drzewo tak nieszczęśliwie uderzył siekierą, że odciął sobie cztery palce
lewej ręki. Tadek wiedział to od Jurka Dreszera, inżyniera, z którym
pracował w biurze firmy budowlanej. Jurek Dreszer był kuzynem Heńka.
Było dochodzenie Gestapo w tej sprawie,
ale państwu Fulde udało się sprawę zatuszować, choć ich to sporo zdrowia i
pieniędzy kosztowało.
Chyba w dwa miesiące potem byłem w Żydowie.
Heniek był spokojny i głowę nosił wysoko. Nie każdego było stać na takie
dotrzymanie słowa. Mówił, że trzeba byśmy trzymali się razem, że na niego
można liczyć. Z rodzicami mówiło się niewiele, bo i o czym wówczas w letnich
miesiącach 41 roku można było rozmawiać.
Minął rok prawie, w którym byłem gościem
Heńka dwa lub trzy razy. Na początku 43 roku Heniek powiedział, że trzeba by
pomyśleć o jakiejś organizacji antyhitlerowskiej, że przecież w Warszawie
działa Armia Krajowa i że na naszym terenie trzeba by zaktywizować godną
zaufania młodzież. Wiadomości z frontu wschodniego po upadku Stalingradu
były krzepiące: Niemcy w odwrocie! Trzeba działać.
Na kolejnym spotkaniu był także Jurek
Dreszer, Heniek przedstawił nam "Delegata z Warszawy". Z tego wynikało, że
Heniek prowadzi rozmowy z "górą".
Wracając do Jurka Dreszera, który też
podpisał Volkslistę, ale aby nie pójść do wojska odchudzał się pod okiem
lekarza tak skutecznie, że wkrótce ważył nieco ponad 40 kg, tyle samo, co
"muzułmanie" z hitlerowskich obozów śmierci. Na komisji lekarskiej został
słusznie zdyskwalifikowany. Przecież silne wiatry wiejące w Rosji mogłyby go
wraz z rynsztunkiem przewiać na bolszewicką stronę...
Wprawdzie Heniek i Jurek zostali od
służby wojskowej zwolnieni, ale w Gestapo siedzieli "niedowiarkowie" i na
wszelki wypadek "dali krechę" obydwóm (jak to potem wykazał przewód sądowy
niemiecki w ich sprawie).
W czasie jednej z kolejnych narad, do których
byłem dopuszczony jakiś tajemniczy facet powiedział, że Gestapo nic nie ma
do początkujących konspiratorów, że on sprawdzał kartoteki i może
potwierdzić, że ich konta są czyste. Gdy Heniek i Jurek zostali tylko ze mną
powiedziałem, nie przypuszczając że mówię trafnie i prorocze słowa: "Jeśli
wierzycie temu facetowi, że mówi prawdę, to trzeba wziąć pod uwagę, że mogą
być podwójne kartoteki. Jedne czyste na użytek takich właśnie informatorów,
a drugie zapełnione informacjami w innym miejscu, może nawet w innym
mieście". Przyszłość miała pokazać, że moja uwaga była trafna. Kartoteki
całej organizacji kaliskiej, która wpadła w jesieni 43 roku, obejmowała dużą
liczbę Volksdeutschów, głównie właścicieli ziemskich znajdowała się w
Ostrowie Wielkopolskim, a w Kaliszu były czyste kartoteki mylące
informatorów.
Przy tej okazji trzeba powiedzieć o roli,
jaką w tym ruchu antyhitlerowskim odegrali bracia Nowaccy-Reichsdeutsche,
którzy założyli i rozbudowali fabrykę środków spożywczych w Winiarach. Z
nazwiskiem braci Nowackich spotkałem się w listopadzie 39 roku gdy wróciłem
z wojny. Spotkałem wtedy kolegę szkolnego Jasia Wanata z klasy mego brata
Mietka. Jasio zaproponował mi pracę w hurtowni tytoniu u braci Nowackich,
którzy według niego, jak na Niemców mieli być przyzwoitymi ludźmi. Z tej
propozycji nie skorzystałem, gdyż wkrótce wyjechałem do Generalnej Guberni
(powróciłem do Kalisza w sierpniu 1940 roku po śmierci mego ojca -
nielegalnie, o czym w innym miejscu).
Bracia Nowaccy zaczęli organizować w końcu 40
roku zakład w Winiarach. Ponieważ zakład produkował przetwory dla wojska, a
zbliżała się wojna z ZSRR zakład korzystał ze znacznych przywilejów i ulg.
Pracujący w Winiarach byli prawie nietykalni, nie mogli być wysyłani w
łapankach, jak inni Polacy, na roboty do Niemiec. Jeśli nawet ktoś uciekł z
robót w Niemczech i zgłosił się do Winiar korzystał z prawa azylu.
Bracia Nowaccy chętnie wspierali
rodziny żołnierzy znajdujących się w niewoli. Wspierali finansowo lub
paczkami. Rozdawnictwo żywności na święta było powszechne, a że musiało
brakować potem jej w magazynach, więc co jakiś czas pożary ratowały bilans.
Sprawców pożarów nigdy nie wykryto.
To wszystko udawało się braciom Nowackim
bezkarnie. Ale do czasu. Kto mógł wówczas wiedzieć to, o czym wiemy dzisiaj,
że siostra braci N. była żoną szefa Gestapo w Berlinie-Müllera? A jeśli szef
Gestapo w Kaliszu w 1943 roku zaczął "deptać po piętach" braciom N. to go
karnie przeniesiono ... Kto mógł wówczas przypuszczać, że bracia są agentami
wywiadu brytyjskiego? Ale nie byli przecież wszechpotężni bracia N. ze swoją
siostrą i szwagrem. W jesieni 1943 roku zostały zakrojone na szeroką skalę
aresztowania członków organizacji antyhitlerowskich działającej wśród
Volksdeutschów. Aresztowani zostają Heniek, Jurek a przy tym Tadek Pyzik
pracujący z nim przy jednym biurku, Jadzia Polówna koleżanka szkolna Hanki,
Elwira Fibigerówna, właściciel Opatówka-Schlösser, Dembego-Lompe i wielu
innych. Gestapo jedzie po Nowackich. Ktoś dzwoni do Winiar i w ostatniej
chwili udaje im się umknąć.
Wydano wyroki. Polacy, uczestnicy tej
organizacji, do obozów koncentracyjnych, a Niemcy do więzienia w Kaliszu.
Minął rok 1944 pobytu w więzieniu. W czasie ofensywy wojsk radzieckich i
wycofywania się hitlerowców z Kalisza, oddział niemieckiej żandarmerii
wojskowej wchodzi do więzienia, by zobaczyć, kto pozostał. Oburzeni, że do
tej pory nie wydano wyroków na wrogów Hitlera wiążą drutami ręce i nogi
więźniów, wywożą do lasu w Skarszewie i tam masakrują wszystkich.
Męczeńska śmierć za ruch antyhitlerowski.
Jest początek roku 1946. Odbywają się
rozprawy rehabilitacyjne, tych którzy podpisali Volkslistę, ale zachowali
się przyzwoicie. Poszły wnioski w sprawie rodziny pp Fuldów i Dreszerów.
Państwo Fuldowie ledwo żywi. Prócz straty syna, w wyniku reformy rolnej
utracili majątek. Proszą, bym zechciał być świadkiem na rozprawie, że Heniek
był przyzwoitym Polakiem.
Oczywiście pojechałem na rozmowę.
Oskarżyciel publiczny w najgorszych niemal
słowach przedstawia sylwetki tych, którzy mają być rehabilitowani. Patrzę na
oskarżyciela i wydaje mi się znajomy. W pewnej chwili zauważyłem, że i on
jakby sobie mnie przypomniał.
Oskarżyciel prosi przewodniczącego o
przerwę. Podchodzi do mnie i mówi: "Panie Iwankiewicz, co nie poznaje mnie
pan? Ja byłem szklarzem w pana grupie budowlanej w Goliszewie w 1943 roku,
przyjeżdżałem z Liskowa. Niech pan powie państwu Fuldym, że dostaną wszyscy
rehabilitację. Ja muszę tak mówić, bo mnie pilnują ci z UB.
Poszedłem do zapłakanych i powtórzyłem, co
przed chwilą powiedział oskarżyciel. Przestali płakać, ale nie bardzo
wierzyli.
Uradowali się dopiero po wyroku. Wszyscy
zostali zrehabilitowani. Mój głos przyczynił się także do tego.
Stanisław Iwankiewicz,
Asnykowiec 2001
|