Genealogia jeszcze do niedawna kojarzyła się z poszukiwaniami
rodzinnych dokumentów w babcinych szufladach, kancelariach
parafialnych lub archiwach. Teraz genealodzy coraz częściej buszują
po Internecie, ponieważ archiwalne zbiory są systematycznie
digitalizowane i poprzez Internet dostępne praktycznie z każdego
domowego komputera.
Tak
przynajmniej twierdzi Grzegorz z Wrocławia Medyka, czołowy ekspert
Śląskiego Towarzystwa Genealogicznego. (Uwaga! Korekta proszę nie
poprawiać tej formy nazwiska. To staropolski zwyczaj, czego
najlepszym przykładem jest Jan z Czarnolasu Kochanowski czy Wojciech
z Brudzewa.) Pan Grzegorz tak naprawdę wywodzi się z wielkopolskiego
Żychlewa, a nauki pobierał w Kaliszu. W sławnym Liceum Asnyka i w
Szkole Muzycznej, gdzie ćwiczył grę na wiolonczeli. Ale muzykiem nie
został, wybrał studia chemiczne na Politechnice Wrocławskiej, no i
osiadł na stałe w tym mieście. A kiedy już przeszedł na emeryturę,
poświęcił się temu, co najbardziej lubi czyli genealogii. Tę pasję
odziedziczył po ojcu wraz ze starannie odtworzonym tzw. drzewem
genealogicznym, kroniką rodzinną i całym domowym archiwum. No i
skutecznie zaszczepił ją najpierw we Wrocławiu, a potem także w
Kaliszu, gdzie już od kilku lat działa prężnie Kaliskie Towarzystwo
Genealogiczne.
I
właśnie na zaproszenie tegoż stowarzyszenia Grzegorz Medyka zjechał
29 stycznia do Kalisza. (Na zdjęciu z Andrzejem Grzegorkiem,
prezesem KTG). Zaraz na początek zdementował, że to nie on jest
głównym animatorem kaliskiej genealogii lecz Adam Borowiak, który
zamieścił w „Asnykowcu” pierwsze publikacje na ten temat. Ale na
pewno bez rodziny Mendyków nie byłoby to możliwe...
Spotkanie, zorganizowane w gościnnym klubie „Komoda”, poświęcone
było nowym trendom w genealogii. A więc elektronicznym systemom
informacji archiwalnej, dzięki którym poprzez Internet można łatwo
dotrzeć do wielu dokumentów. (Pan Grzegorz polecał przede wszystkim
system o wdzięcznej nazwie BASIA, obejmujący wielkopolskie zbiory.)
Drugim modnym nurtem w genealogii jest tworzenie tzw. muzeów
domowych, które winny pomieścić nie tylko dokumenty i wykresy
genealogiczne, ale także rodzinne pamiątki i inne eksponaty, które
wpisują się w dzieje kolejnych pokoleń. (Tu m.in. zobaczyliśmy na
zdjęciu elegancki salon z wymalowanym na ścianie solidnym drzewem,
na którego konarach zawieszono autentyczne malarskie portrety. Efekt
znakomity!)
Wśród
wielu innych ciekawostek, jakie zobaczyliśmy tego wieczora, znalazła
się np. lista pasażerów okrętu, którym polscy emigranci wyprawiali
się do Ameryki. Tam pan Grzegorz odnalazł m.in. nazwisko swego ojca.
Jego podpis odszukał także pośród ponad 5 milionów Polaków, którzy
sygnowali tzw. „Deklarację o podziwie i respekcie dla Stanów
Zjednoczonych” w 1926 roku.
Podczas
spotkania spore zainteresowanie wzbudził także „Słownik nazwisk
współcześnie używanych w Polsce”, wydany w 1993 roku w Krakowie,
gdzie skrzętnie wyliczono, jakie nazwiska funkcjonowały wówczas
Polsce i ile osób je nosiło. Oczywiście najwięcej było Nowaków,
Kowalskich, Wiśniewskich itd. Te tendencje raczej się nie zmieniają.
Natomiast lokalni patrioci szybko sprawdzili, ilu było wówczas w
Polsce osób o nazwisku Pęcherz. Okazało się, że wcale niemało, bo
383 osoby. Nasz prezydent – nawet po tym względem – nie jest więc
wcale wyjątkowy.
Bożena Szal-Truszkowska, 7 Dni Kalisza, 5.02.2014