Józefowi Garlińskiemu kaliska Rada Miejska nadała w 1994 r. tytuł
Honorowego Obywatela Miasta Kalisza. Teraz doczekał się swojej
biografii, której autorem jest prof. Marian Marek Drozdowski.
Określenie „doczekał się” nie jest tu może najbardziej trafne, bo J.
Garliński nie żyje od ośmiu lat. Powiedzmy raczej, że to myśmy się
jej doczekali i przypomnijmy postać jednego z najbardziej
niezwykłych ludzi spośród tych, którzy związani byli z Kaliszem.
Nie jest łatwo określić Józefa Garlińskiego jednym zdaniem. Wydawca
książki, warszawska Oficyna Wydawnicza RYTM, potrzebował na to kilku
różnych określeń: oficer Wydziału Bezpieczeństwa Komendy Głównej
Armii Krajowej, więzień Pawiaka, Auschwitz i Neuengamme, pisarz,
historyk i kustosz pamięci narodowej. Ale i to za mało. Garliński
był nie tylko oficerem wewnętrznej służby bezpieczeństwa AK, ale
wręcz jednym z jej twórców. Był nie tylko więźniem Pawiaka czy
Oświęcimia, ale też szefem polskiej siatki wywiadowczej w tym
pierwszym i aktywnym uczestnikiem ruchu oporu w tym drugim miejscu
kaźni. Był nie tylko pisarzem i historykiem, ale też osobistym
znajomym takich ludzi, jak Jan Karski, Jan Nowak-Jeziorański,
Władysław Bartoszewski czy Jerzy Giedroyc. Zacznijmy jednak od
początku.
Polak z Ukrainy
Urodził się w roku 1913 z dala od Kalisza, bo aż w Kijowie. Jego
ojcem był właściciel ziemski i prawnik Jarosław Garliński.
Przodkowie Garlińskich przybyli z Polski na Ukrainę, do ówczesnego
woj. kijowskiego już w XVI w. Dane z roku 1908 pozwalają stwierdzić,
że wśród mieszkańców Kijowa Polacy stanowili ok. 7%, a w skali całej
środkowej Ukrainy było ich jeszcze mniej. Wielu z nich było jednak
ziemianami, przedsiębiorcami czy przedstawicielami elit
intelektualnych, stanowili więc siłę znaczącą. Zaliczali się do niej
również Garlińscy, co jednak nie uchroniło ich przed skutkami wojny
i rewolucyjnej zawieruchy, która wkrótce nastała.
Pierwsze wspomnienia Józefa Garlińskiego związane są właśnie z tymi
wydarzeniami. To splądrowany dwór rodowy w Garlinach, pustki w
sklepach, trupy na ulicach Kijowa i wkraczające do miasta wojska
niemieckie, po nich rosyjscy bolszewicy i „biali” Rosjanie generała
Denikina, a w końcu żołnierze polscy z wyprawy kijowskiej marszałka
Józefa Piłsudskiego.
W roku 1920, a więc w wieku siedmiu lat, przyszły konspirator wraz z
wujem i bratem przedostali się do Polski, gdzie wkrótce spotkali
ojca. W polskiej kawalerii dosłużył się on stopnia rotmistrza, a
potem przez pewien czas prowadził praktykę adwokacką w Ostrowie
Wlkp. Nastoletni wówczas Józef został uczniem Gimnazjum i Liceum im.
A. Asnyka w Kaliszu, a po ukończeniu szkoły trafił do Centrum
Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. W roku 1935 rozpoczął studia na
Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W pewnym sensie szedł w
ślady ojca: miał być kawalerzystą i prawnikiem. Historia potoczyła
się jednak innym torem.
Ognista Irlandka była brunetką
Józef
Garliński w przedwojennym Wojsku Polskim związał się z jednostką
niezwykłą – elitarnym 1. Pułkiem Szwoleżerów, uważanym za gwardię
marszałka J. Piłsudskiego. W 1939 r. przydzielony został do
Warszawskiej Brygady Kawalerii. Zanim jednak wyruszył na front,
zrobił coś bardziej niekonwencjonalnego. W czwartym dniu wojny w
bombardowanej z powietrza Warszawie, u której bram już wkrótce
stanąć miały wojska niemieckie, wziął ślub z mieszkającą w Polsce
Irlandką Eileen Short. Miesiąc miodowy nie był im dany: warszawscy
ułani już w następnych dniach ponieśli duże straty, a sam J.
Garliński podczas próby przedarcia się do Rumunii został ranny i
trafił do szpitala w Zamościu, skąd potem wrócił do Warszawy. W
okupowanej stolicy żył z handlu solą na bazarach, a wkrótce trafił
do jednej z pierwszych organizacji konspiracyjnych.
„Muszkieterowie”, bo taką nazwę nosiła, w krótkim czasie stworzyli
sieć ok. 800 agentów, a ich kontrwywiad zidentyfikował 240 agentów
Gestapo. Zdobywali też informacje wywiadowcze, przekazywane
następnie władzom wojskowym RP w Londynie. Wkrótce wchłonięci
zostali przez ZWZ-AK, w której szeregach J. Garliński nadal
skutecznie prowadził działalność wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Do
czasu. Wczesną wiosną 1943 r. zauważył, że na ulicy śledzi go kolega
z kaliskiego gimnazjum, z pochodzenia Żyd. -
Starałem się zgubić obserwującego mnie człowieka. Zmieniałem
konspiracyjne adresy, często przeskakiwałem z tramwaju do tramwaju,
nocowałem poza domem w wynajętym pokoiku, a jednak nie udało się. 20
kwietnia wsiadając do tramwaju. znowu ujrzałem sylwetkę mego
gimnazjalnego kolegi, a w kilkanaście minut później w małej uliczce
aresztowało mnie dwóch uzbrojonych agentów Gestapo, niestety Polaków
– wspominał J. Garliński.
Za kratami i drutami
Rozpoczął się dla niego okres więzienno-obozowy, będący również
kolejnym, tym razem o wiele dłuższym okresem rozstania z żoną Eileen.
To, że oboje ocaleli – on w najcięższych niemieckich obozach
koncentracyjnych, a ona w czasie powstania warszawskiego i po jego
klęsce – graniczyło z cudem. Ostatni obóz Garlińskiego wyzwolili
Amerykanie, a z ogarniętej przez Sowietów Polski Eileen wydostała
się wraz z brytyjskimi jeńcami wojennymi wziętymi do niewoli przez
Niemców, a następnie uwolnionymi przez Rosjan. Irlandka dotarła do
Londynu i tam rozpoczęła – uwieńczone w końcu sukcesem – starania o
ściągnięcie męża do wolnego kraju. -
Objąłem ją serdecznym uściskiem. Dotknąłem ustami jej warg. Jej
czarna główka spoczęła ufnie na mym ramieniu. Dla tej chwili warto
było przejść przez Oświęcim. Byliśmy szczęśliwi –
wyznawał po latach J. Garliński.
Dla byłego żołnierza i niedoszłego prawnika nastał czas wytężonej
pracy pisarskiej, naukowej, społecznej i politycznej. Udzielał się w
niezliczonych organizacjach polskiej emigracji na Zachodzie, a jego
żona założyła Komitet Brytyjek, Żon Polaków. Garliński napisał wiele
książek, w tym również takich, które tłumaczone były na języki obce.
Najważniejsze z nich to „Polska w drugiej wojnie światowej” i
dwutomowy „Świat mojej pamięci”. W Radiu Wolna Europa nadającym do
Polski z Monachium stworzył cykl audycji o dziejach AK. W wieku 59
lat obronił w Wielkiej Brytanii swoją pracę doktorską na temat ruchu
oporu w obozie oświęcimskim. W tym czasie ojciec J. Garlińskiego od
dawna już nie żył, zabity przez Sowietów w 1940 r. w Charkowie. Jego
brat Bohdan, który w tym samym 1940 r. został żołnierzem sformowanej
we Francji polskiej 2. Dywizji Strzelców generała Bronisława
Prugar-Ketlinga, został internowany w neutralnej Szwajcarii, a potem
prowadził biuro architektoniczne w szwajcarskiej Lucernie. W
komunistycznej Polsce pozostała tylko matka, która mieszkała w
Gdańsku i zmarła tam w roku 1979.
Znów przywitał się z Polską
Dopóki
trwał PRL, Garliński nie odwiedził Polski ani razu. W 1990 r. zmarła
Eileen, a jednocześnie rozsypał się blok państw komunistycznych.
Droga do kraju była wolna, z czego emigrant nie omieszkał
skorzystać, a potem robił to jeszcze wiele razy. -
Gdy chciałem zatrzymać Józefa Garlińskiego w Warszawie, odpowiadał:
„Muszę wracać do Londynu, bo mamy spotkanie byłych żołnierzy 1.
Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego”. Pytam, ilu was będzie na tym
spotkaniu? Odpowiadał: „Zostało nas tylko trzech”
-
wspomina autor biografii, prof. Marian Marek Drozdowski.
-
Od
1994 r. Garliński utrzymywał serdeczne kontakty z Kaliszem. Był
emocjonalnie związany z tym miastem, jego seniorami, z którymi
starał się utrzymywać przyjacielskie kontakty. Był wdzięczny władzom
miasta za honorowe obywatelstwo Kalisza. Szkole, w której zdawał
maturę, ufundował pamiątkową tablicę
– pisze profesor, rodem z podłódzkiego Lasku.
Dodajmy, że jego książka, mająca obok literackiej również wartość
historyczną zawiera zdjęcia, bibliografię prac J. Garlińskiego i
indeks nazwisk. Niestety, wydawca i korektor nie ustrzegli się
błędów, jak np. ten ze strony 174: „Z 250 polskich księży
pracujących w kraju Warty 752 zginęło”. To makabryczna arytmetyka,
ale i wątpliwość językowa: dlaczego „kraj” rozpoczyna się od małej
litery, choć sens ma tylko całe określenie „Kraj Warty”? Trochę to
dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że książkę prof. Drozdowskiego wydała
oficyna znana i szanowana. Najważniejsze jednak jest to, że ta
książka jest.
Robert Kordes, Życie Kalisza, 29.01.2014