Herb Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu Zenon Sroczyński
Cienka żółta linia

PO "ASNYKU" SUKCESÓW BEZ LIKU

      Trudno znaleźć dziedzinę życia, w której nie pracowaliby absolwenci "Asnyka". Wielu z nich odnosi sukcesy w biznesie. Jednym z nich jest Zenon Sroczyński (matura 1965 r.). Utworzone przez niego w 1991 roku przedsiębiorstwo "Hellena" urosło do rangi potentata w polskim przemyśle napojów bezalkoholowych. Potencjał produkcyjny macierzystego zakładu w Kaliszu od trzech lat coraz bardziej uzupełnia nowa fabryka w Opatówku. Tempo i rozmiar w jakim się rozwija szokuje laików, nowoczesność i kompleksowość rozwiązań budzą respekt profesjonalistów. Sroczyński równorzędną wagę przywiązuje do inwestycji stricte produkcyjnych i towarzyszących. Obok najnowocześniejszych linii produkcyjnych pracują wysoko wydajne urządzenia do produkcji opakowań. Woda czerpana jest z głębinowych odwiertów zlokalizowanych kilka kilometrów od nowej fabryki. Funkcjonuje, także dla potrzeb okolicy, zakładowa oczyszczalnia ścieków. Imponują rozmiarem obiekty magazynowe, biurowe, socjalne. Przyciągają uwagę rozległe place manewrowe, nowe chodniki, ogólna estetyka fabrycznych terenów.
      To zewnętrzna strona medalu. Medalu w przenośni i dosłownie. Bowiem rozwój "Helleny" zasadza się na wysokiej jakości pracy i odpowiednich jej efektach. Produkowane soki, gazowane i niegazowane napoje i wody mineralne uzyskały aż 6 Złotych Medali największych polskich targów "Polagra", przyznano im Znak Jakości Q oraz Konsumencki Znak Jakości. To walory produktów sprawiły, że są one chętnie i często spożywane w całym kraju a także rozwija się ich eksport.
      Instytut PENTOR wskazuje, że marka "Hellena" jest najbardziej popularną i najsilniejszą polską marką napojów bezalkoholowych.
      "Hellena" może się także pochwalić sukcesami w innych dziedzinach: współdziałaniu z otoczeniem, tworzeniu warunków pracy, wspieraniu kultury i sportu, udzielaniu pomocy potrzebującym - głównie dzieciom. Za powyższe Zenon Sroczyński odebrał w ostatnim okresie w imieniu "Helleny" szereg wyróżnień. M.in. tytuł Gwiazdy Gospodarki Trzeciej Rzeczypospolitej, ogólnopolską nagrodę Przedsiębiorstwa Fair Play czy ogólnokrajową nagrodę "Pracodawcy - organizatora pracy bezpiecznej". Specjalne podziękowania nadesłały władze kościelne za wydatną pomoc w przeprowadzeniu pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny.
      Cieszy fakt, że w okresie kiedy wiele polskich podmiotów gospodarczych przeżywa trudne chwile, "Hellena" kroczy od sukcesu do sukcesu. Cieszy, że twórcą tych dokonań jest nasz szkolny kolega.

Cienka żółta linia

      Wybudował w centrum Kalisza dom z 26 mieszkaniami. A potem znalazł najbardziej potrzebujące rodziny. l rozdał im te mieszkania za symboliczną złotówkę. Czy zrobił to, by zdobyć rozgłos, zareklamować firmę, której jest właścicielem? Jeśli tak, to nie była to tania reklama: dom kosztował 2,5 mln zł.

On i dwie Heleny

Zenon Sroczyński

      We wrześniu ubiegłego roku w kaliskiej prasie regionalnej ukazały się ogłoszenia, w których firma Hellena informowała, że wybudowała dom z 24 mieszkaniami (potem udało się wygospodarować jeszcze dwa) i zachęcała do składania podań.
      - Zgłosiłam się, chociaż nie wierzyłam, że jakaś prywatna firma może mi dać za darmo mieszkanie. Zwłaszcza że przez dwadzieścia lat mieszkałam z mężem i czwórką dzieci na szesnastu metrach kwadratowych. Po miesiącu dostałam wiadomość, że jestem na liście. To był szok, nie wierzyłam, dopóki nie odebrałam kluczy - opowiada jedna z lokatorek.
      Uroczyste wręczenie kluczy do mieszkań w domu z logo sponsora na froncie odbyło się 31 października. - Za 1 zł dostaliśmy notarialne akty własności mieszkania - opowiada inny mieszkaniec. - Kto by pomyślał, że ktoś może coś tak bezinteresownie dać...
      - Mieszkanie było kompletnie wykończone, z podłogami, kuchenkami, wyposażeniem łazienki. Tylko meble wstawić i zamieszkać - cieszy się Andrzej Gąsiorek. Oboje z żoną dostali mieszkanie 45-metrowe, większe rodziny mają nawet 80-metrowe. Ich ośmioletni syn ma wreszcie swój własny pokój. Pan Andrzej sądzi, że nigdy nie miałby szansy kupić mieszkania za własne pieniądze.
      Jest na rencie inwalidzkiej, żona pracuje w Hellenie, zarabia 600-700 zł (tak się zarabia nie tylko w Kaliszu). - A za takie mieszkanie zapłaciłby ponad sto tysięcy - mówi pan Andrzej.
      Ale nie tylko pracownicy Helleny dostali mieszkania. - Praca w Hellenie nie była warunkiem. Wybieraliśmy rodziny najbardziej potrzebujące, ale takie, w których przynajmniej jedna osoba miała pracę - mówi Jan Mosiński, szef kaliskiej "Solidarności".

Pozytywne myślenie
Biurowiec "Helleny" w Opatówku

      Opatówek, niewielka miejscowość pod Kaliszem. Tu mieści się główna siedziba Helleny. Nietrudno ją zauważyć - kompleks hal produkcyjnych ze szklanym biurowcem z olbrzymim logo firmy na dachu góruje nad okolica. W środku błyszczące kamienne posadzki, przestronny hol. Widać, że firma bogata. Z najwyższego piętra, gdzie znajduje się biuro właściciela Helleny, a gdzie winda już nie wjeżdża, roztacza się widok na podmiejsko-rolniczą okolicę.
      Z okien gabinetu Zenona Sroczyńskiego, właściciela firmy i prezesa rady nadzorczej, roztacza się widok na jego imperium: hale produkcyjne, parkingi samochodowe, kilka autobusów oznaczonych logo firmy, którymi dojeżdżają do Helleny pracownicy i baterię TIR-ów. Mapa, która wisi na ścianie gabinetu właściciela firmy, upstrzona jest dziesiątkami znaczków w różnych kolorach - to hurtownie, do których każdego dnia podąża kilkadziesiąt TIR-ów z logo Helleny.
      Z okien widać też sady. Hellena dzięki nim żyje: produkuje soki i napoje. Zwłaszcza napoje tak przypadły do gustu Polakom, że wypijają ich więcej niż produktów zachodnich koncernów od dawna obecnych na naszym rynku - pepsi i coca-coli.
      Hellena to ponad 1400 pracowników, 35 procent udziału w krajowym rynku napojów niegazowanych i 20 procent w rynku napojów gazowanych.
      - Zachodnia konkurencja ma jednak olbrzymią przewagę kapitałową - przyznaje Sroczyński. - Kapitałem Helleny są natomiast ludzie, którzy lepiej znają Polaka, lepiej czują jego potrzeby, lepiej rozwiązują polskie problemy. A w grze rynkowej zwycięża ten, kto lepiej zna rynek.
      Sroczyński twierdzi, że nie czuje na plecach oddechu zachodniej konkurencji. - Konkurujemy tylko niektórymi napojami gazowanymi - przekonuje. - Nigdy źle nie życzę nawet konkurencji. W życiu bardzo ważne jest pozytywne myślenie.

W rodzinie niezamożnego szewca

      Nie lubi mówić o sobie. Skromność czy może obawa, że inni mogą dopatrzyć się czegoś w jego przeszłości?
      - Nie wstydzę się przeszłości. Miałem surowe, ale ciekawe życie - mówi Sroczyński.
      Pochodzi z niezamożnej rodziny.
      - Może dlatego potrafię sobie radzić z różnymi problemami, że miałem trudne warunki w dzieciństwie, może dlatego jestem odporny, że często było zimno - snuje przypuszczenia. - Życie mnie przygotowało i dzięki temu udało mi się przetrwać wiele niełatwych momentów. l nauczyło mnie szacunku do człowieka i pracy - ocenia.
      Urodził się w 1947 r. w rodzinie niezamożnego szewca. Matka Helena zajmowała się czwórką dzieci, ojciec prowadził warsztat. Naprawiał stare buty, ale i robił nowe na zamówienie. Nieraz bywało ciężko. Państwo nie hołubiło drobnych rzemieślników.
      Dlatego ojciec szukał pracy dorywczej. Dzierżawił sady od rolników, czasem kilkaset kilometrów od domu. Zabierał ze sobą dzieci. Rwali jabłka, a potem je sprzedawali. Ale państwo domiarami zabierało większość zarobków.
      Mama zmarła, kiedy miał 17 lat. Po latach jej imieniem nazwał swoją firmę. A ponieważ teściowa też była Heleną, w nazwie są dwie litery "l".
      Na niego spadł obowiązek wychowania 11-letniej siostry, mimo to poszedł na studia na Politechnice Szczecińskiej, na Wydział Ekonomiczno-Inżynieryjny Transportu.
      Dorabiał: rozładowywał wagony, był pomocnikiem na budowie. - Nie każdy dostaje wszystko gotowe na stole. Całe szczęście, że ja nie dostałem gotowego, bo inaczej pewnie też bym się popsuł - mówi.
Dlatego pilnuje, by jego własne dzieci, teraz już dorosłe, przygotowywały się do trudów życia. Córka już samodzielnie prowadzi własny fitness klub. - Daje jej to wiele satysfakcji, ma dużo zajęć, pochłania ją to całkowicie - mówi.
      Syn studiuje w Łodzi. W zarządzaniu firmą ojca jeszcze nie uczestniczy. Na razie ojciec przygotowuje go do przejęcia sterów.

Przepis na milionera

      Jak zaczynał karierę właściciel jednej z większych polskich firm? Przez lata był szefem kaliskiego Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego. Ludzie w Kaliszu pamiętają też, że należał do komunistycznej PZPR.
      - Nie pamiętam jednak, by wykazywał się szczególną gorliwością - mówi działacz jednej z partii prawicowych. - Raczej nie miał pleców, skoro go odstrzelono.
      Odstrzelono go w 1984 r. Jeździł na handel do Bułgarii, do ZSRR. Zatrzymali go celnicy białoruscy. Zarekwirowali "18 metrów tkaniny, jeden krem Nivea, okulary przeciwsłoneczne". I samochód, którym przemycał te rzeczy. Samochodu nie odzyskał.
      Zaraz po tym partia cofnęła mu rekomendację. Mimo że pracownicy WPHW stanęli po jego stronie, wyrzucono go ze stanowiska dyrektora. Został bez pracy. Ukończył kurs rolniczy, kupił pół hektara ziemi i gospodarzył. Wkrótce, w 1986 r., zaproponowano mu kierowanie Izbą Rzemieślniczą.
      Gdy w 1989 r. nastały zmiany: uwolnienie rynku, nowy, niekomunistyczny rząd, założył firmę Opex, handlującą artykułami spożywczymi.
Tak rozpoczęła się historia Helleny.
      Pamięta pierwszy dzień. - To było 11 listopada, choć jeszcze nie było to święto państwowe - mówi. Osobiście sprawdzał jakość napoju.
      Do dziś zresztą próbuje wszystkich produktów, a jest ich obecnie blisko 90: soki, oranżada, napoje owocowe, gazowane i nie. W rozmaitym asortymencie, w różnych opakowaniach.
      Z początku szło jak po maśle. Firma stale rosła.
      - Szło mi dobrze, ale wiedziałem, że to nie to - mówi. W 1991 r. pojechał do Belgii i Holandii, by nawiązać kontakty handlowe z producentami napojów w butelkach plastykowych. Stamtąd trafił do Włoch, gdzie kupił linię do rozlewu napojów. - Mogła wyprodukować 3,5 tyś. butelek na godzinę - mówi. Obecnie każda z jego kilku linii ma moc 20 tyś. na godzinę.
      - Mówią, że miał układy ze starą nomenklaturą i dzięki temu dostał duże kredyty - mówi jeden z działaczy partii prawicowych, proszący o anonimowość.
      Innego zdania jest działacz kaliskiej "Solidarności", zwracając uwagę, że do komisji przyznającej mieszkania zaprosił przewodniczącego związku. - Nie angażuje się w życie polityczne, dochodził do tej firmy sam, całymi latami - mówi.
      Sam Sroczyński twierdzi, że nie wdawał się w układy ani z lewicą, ani z prawicą. - Nigdy nie poszedłem na układy polityczne w działalności gospodarczej. Nie mam żadnych długów wdzięczności do spłacenia - dodaje.

Życie to wielka sinusoida

     Ale fortuna zmienna jest. - Nie wierzę w powiedzenia, że ktoś idzie jak po stole - mówi Sroczyński. - Życie to nie gładki stół, to wielka sinusoida. Jest w nim dzień i noc, pogoda i niepogoda. Ważne jest, by człowiek w tym wszystkim znajdował dla siebie radość, każdego dnia miał satysfakcję z tego, co robi. A jak jeszcze stać go, by pomagać innym - to jeszcze lepiej.
      W 1994 r. firma Sroczyńskiego miała poważne kłopoty finansowe, jeden z kaliskich radnych przypomina, że właściciel Helleny uchylał się wtedy przed zapłaceniem olbrzymiej sumy zachodnioeuropejskiemu koncernowi dostarczającemu plastykowe butelki.
      - Zlikwidował działalność jednej Helleny. Zaraz potem założył drugą Hellenę, na którą przeniósł cały majątek poprzedniej firmy - tłumaczy radny. Sprawa zakończyła się procesem sądowym.
      Sroczyński wyjaśnia: - To był ciężki okres dla firmy, kryzys. Lato 1993 r. było bardzo wilgotne, deszcz lał nieprzerwanie od 13 czerwca do 7-8 sierpnia - wspomina. Ludziom nie chciało się pić...
Doskonała pamięć do dat?
      - Tak dostałem po tyłku, że do dziś pamiętam - mówi zapalając papierosa. - Wówczas napoje i soki piło się w zależności od słońca. Nie było lata, nie było sprzedaży. Od 1996 r. model konsumpcji się zmienił, Polak pije i latem, i zimą. Ale przetrwałem. Z zachodnim koncernem dogadaliśmy się. Zapłaciłem należność wraz z odsetkami - mówi.
      A proces? - W handlu nie wystarczy słowo. Firma musiała mieć gwarancję, że zapłacę. Wyrok sądowy był dla nich gwarancją. Do tej pory jesteśmy w dobrych kontaktach, nadal dostarczają nam preformy do produkcji butelek.

Hellena kołem się toczy

Zenon Sroczyński

      Potem znów fortuna okazała się przychylna" Hellenie. Produkcja rosła, asortyment powiększał się. Dziś w ofercie ma ponad 80 napojów: soków owocowych i warzywnych, napojów gazowanych i niegazowanych oraz wód mineralnych.
      Sroczyński zawsze podkreśla, że sukcesu nie osiągnął sam, ale z zespołem kilkunastu zaufanych, "najważniejszych w Hellenie" ludzi. - Z kim zacząłem, ten jest do tej pory - dopowiada.
      - Codziennie sprawdzam, czy jeszcze jestem lepszy od pozostałych. Jeśli przestanę być lepszy, kto inny będzie kierować, ja będę patrzył. Nie mogę zrobić krzywdy temu, co stworzyłem, mojemu przedsiębiorstwu. Wielu Polaków popełniło ten błąd: potworzyli ładne przedsiębiorstwa i zmarnowali je, bo nie potrafili ustąpić miejsca lepszym - mówi.
Firmą kieruje prezes zarządu Barbara Mikołajczyk. On przygląda się z pozycji prezesa rady nadzorczej. - Jestem strategiem. Tylko strategiem - powtarza.
      - Szef osobiście akceptuje recepturę każdego nowego wyrobu - mówi Krzysztof Abram, szef marketingu firmy,

Życie uczy pomagać

      Pomaga ludziom, bo sam zaznał w życiu biedy - tak próbował ocenić szefa jeden z jego pracowników. Pracownicy o szefie nie chcą jednak za dużo opowiadać, bo to jest - oględnie mówiąc - w firmie źle widziane.
       Tak jak Sroczyński nie lubi opowiadać o sobie, nie lubi też mówić o tym, że pomaga innym. - Pomagam i będę pomagał - ucina. A że prasa teraz to zauważyła, to dzięki domowi podarowanemu ludziom. - Pomagałem, nawet jak nie miałem pieniędzy - mówi Sroczyński. - Jak trzeba było, wodę komuś zaniosłem, narąbałem drzewa. Taki już jestem.
      Innym razem mówi: - Chyba przez to, że trochę więcej mam, to mogę trochę więcej pomóc. To moja osobista reakcja na rzeczywistość. Bo patrzę i widzę. I nieraz mnie szlag trafia.
      Żona Sroczyńskiego Halina pracuje w przyzakładowej przychodni lekarskiej. Leczy zęby pracownikom. Po pracy prowadzi działalność charytatywną. Fundacja im. Haliny Sroczyńskiej opiekuje się dziećmi z domów dziecka i rodzin potrzebujących.
      - Nie używani słowa biednych, bo tak naprawdę nie wiadomo, kto jest biedny - mówi. Pod stałą opieką mają 200-300 dzieci, kilka domów dziecka, 50-60 rodzin. Z Opatówka, Konina, Kalisza, Gdańska, Warszawy. Dzieci zrewanżowały się właścicielom firmy, przyznając im Ordery Uśmiechu.

Pieniądze po podatkach

      Ludzie w Opatówku pamiętają, że na początku lat 90. wybudował przejście dla pieszych. Za własne pieniądze. Wcześniej rodzice dzieci długo zabiegali u władz o budowę przejścia. Bezskutecznie. Na przejściu przez ruchliwą trasę doszło do wielu tragedii. Było nawet kilka śmiertelnych wypadków.
      - Firma dopiero powstawała, a przejście było bardzo drogie. Ale bezpieczne przejście przez jezdnię było sprawą numer jeden w Opatówku. Teraz czasem zastanawiam się, czy to, że Hellena zaczęła się później dobrze rozwijać, nie ma z tym czegoś wspólnego...
      Sroczyński przyznaje, że niektóre działania, z pozoru filantropijne, wynikają z prostej kalkulacji. Najdroższe pieniądze to te po podatkach - uważa. I żeby pracownicy nie wydawali na dojazdy, leczenie, na żywienie, założył stołówkę (obiady po kosztach, 4,30 zł), sklepy, gdzie marża jest minimalna, by pokryć tylko koszty działalności, kupił autobusy itd.
      - Mądry kapitalista musi dbać o człowieka, o konsumenta, o przyszłość. Musi wiecznie inwestować: w przyszłość, w człowieka, w swój zakład pracy. Wszystko w życiu się kręci - mówi.
      I kręci mu się. Cała Polska zna dziś - podkreśla - jego napoje. - Mimo że się dzieliłem i że się dzielę, Hellena stała się niekwestionowanym liderem na rynku napojów. I z roku na rok jest większa.

Cena bogactwa
Zenon Sroczyński - maturzysta 1965

      Bogactwo - jak się przekonał - kosztuje. Ochrona, kilka samochodów (ze względów bezpieczeństwa jeździ różnymi autami).
      Jego dom, położony dwa kilometry od zakładów, to prawdziwa twierdza. Kamery, strażnicy, solidne ogrodzenie. - Musiałem się zabezpieczyć. Traktuję to jak system hamulcowy w samochodzie - tłumaczy.
      Sygnałem ostrzegawczym był napad na jego dom w 1993 r. Wtedy nie angażował jeszcze tak wielkich środków w ochronę.
      - Było to w nocy, około dwunastej, bramy pozamykane, wszyscy śpią. Miałem wtedy pierwszego mercedesa sześćsetkę. Rano budzę się - nie ma go. Całe szczęście, nikt z domowników się nie obudził. Jak stwierdziła policja, drzwi były pootwierane, ale tylko dlatego, że sprawdzali, czy nikt ich nie widział. Od tego momentu mam szczególną ochronę - mówi.
      Przeciętny Polak wyobraża sobie rodaka-milionera wypoczywającego w luksusowych kurortach w ciepłych krajach. A on?
      Na urlopy jeździ, ale nie dłużej niż na kilka dni. - Sześć-siedem dni wytrzymuję w miarę spokojnie, a potem wsiadam w samochód i przyjeżdżam - mówi.
      Nie może żyć bezczynnie. - Nie jestem pracoholikiem. Pracuję dużo, ale daje mi to satysfakcję. Praca mnie nie męczy - dodaje.
      Nie pracuje po to, by tylko pomnażać pieniądze. - Przeżyłem pięćdziesiąt parę lat. I po latach przemyśleń udało mi się zrozumieć, że człowiek jest najważniejszy. Biznes powinien być zabezpieczeniem bytu i rozwoju człowieka. Ale człowiek ma służyć nie tylko sobie, ale i innym. Wtedy dopiero jest człowiekiem. Przekonuję się o prawdziwości tego przez całe swoje życie. I z tą filozofią jest mi dużo łatwiej - przekonuje.
      A pieniądze? - Tak naprawdę to mam je dopiero od kilku lat. Dobrze jest, jeśli pieniądze człowieka nie popsują. Ale to mi nie grozi - dodaje.
      Wady? - Każdy człowiek ma liczne plusy i minusy. Palę, nie wylewam za kołnierz - ucina.

Niech poczują...

      Dom z wielkim logo Helleny tętni życiem. Lokatorzy powołali wspólnotę, ustanowili zarząd, sami rozliczają koszty utrzymania budynku. - Płacę za ogrzewanie tyle, ile sam zużyję - mówi Andrzej Gąsiorek.
     Sroczyński nie chce się pojawiać zbyt często przy ul. Łódzkiej.
      - Każde moje wejście na tę posesję rodzi konieczność odwiedzin - mówi. Nie chce też, żeby takie wizyty były źle odbierane. - Chcę, żeby mieszkańcy tego domu poczuli się właścicielami. 

JOANNA PIEŃCZYKOWSKA, ZDJĘCIA 1,3,4 GRZEGORZ ROGIŃSKI, LUDZIE 2 marca 2001


      Niektórzy mieszkańcy są już zmęczeni wizytami kolejnych dziennikarzy, które, od kiedy dom stał się sławny w całej Polsce, nie mają końca.
      - Reklamę też niezłą ma - mówi jeden z lokatorów.
      - A niech inni robią sobie taką reklamę - ucina jego sąsiad.


      Zewsząd sypią się nagrody. Przedsiębiorstwo Fair Play 1999 r., Gwiazda Gospodarki Trzeciej Rzeczypospolitej, główny laur w konkursie Państwowej Inspekcji Pracy "Pracodawca - organizator pracy bezpiecznej". Międzynarodowy Kongres Żywności 2000 przyznał mu jako jedynemu przedstawicielowi polskiego przemysłu złotą statuetkę "Pro Polonia Opulenta".


      Podczas powodzi w 1997 r. Sroczyński wysłał do Wrocławia w darze kilkadziesiąt TIR-ów pełnych wody. Na dzień dziecka wszystkie przedszkolaki z Kalisza dostają od Helleny wyroby firmy. Sroczyński wspomaga również życie kulturalne Kalisza. Wspiera tamtejszy teatr i filharmonię. Sypnął groszem, gdy potrzebne były pieniądze na zorganizowanie wizyty papieża w Polsce. Do niedawna spore sumy przeznaczał również na finansowanie sportu. Sponsorował kolarzy, klub windsurfingu. Przestał, gdy zaangażował się w budowę domu.


      Sroczyński uchodzi za szefa trzymającego firmę żelazną ręką. Ma swoją wizję firmy. Uważa, że powinna być zorganizowana jak wielkie mrowisko. - Wszyscy wiedzą, jaki mają zakres kompetencji i odpowiedzialności. Każdy pracownik wie, że intrygami nie ma szans załatwienia niczego. Klimat pracy musi być dobry. Cel jest ściśle określony: produkcja i sprzedaż - mówi. W Hellenie nie ma związków zawodowych. Kiedy w 1994 r. pracownicy próbowali je założyć, nie dopuścił do tego. 
      - Jako organ założycielski staram się robić wszystko, by pracownicy godnie pracowali i odpoczywali - przekonuje.
       - A pozwoli pani na demokratyczne zarządzanie swoimi pieniędzmi? - pyta w końcu.

 

 Przesłanie ku pojednaniu od Zenona Sroczyńskiego

Zenon Sroczyński i Baruch (Bolek) Kolski

Zenon Sroczyński (Hellena) i Bolesław Kolski (przymusowy emigrant)

      W minionym tygodniu na zakończenie dwudniowej konferencji pt. "Kalisz Miasto Otwarte" bardzo uroczyście odczytano dokument Przesłanie Ku Pojednaniu.
      Przesłanie przygotowane przez Zenona Sroczyńskiego (Hellena), Zbigniewa Włodarka (prezydent Kalisza) i Krzysztofa Walczaka (Kaliskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk) wspomina żyjących niegdyś w Kaliszu Ukraińców, Niemców, Rosjan, Żydów i Ormian. Wspomina ich jako sąsiadów zgodnie z nami żyjących, ale również "wyciąga dłoń" ku pojednaniu i zaprasza przymusowych emigrantów do powrotu -do domu, do Kalisza.
      Wydawać by się mogło, że jest to kolejny przejaw tzw. poprawności politycznej. Znając jednak Zenona Sroczyńskiego wiem, że kieruje nim duchowe widzenie świata. Jednocześnie jako biznesmen szef Helleny widzi obecną zapaść gospodarki, bezrobocie, brak inwestorów i przejmowanie firm przez zagraniczną konkurencję.
      Zapewne dostrzega on, że tak jak w losie pojedynczego człowieka jego biografia determinuje obecny stan zdrowia, tak samo dzieje się w organizmie państwa: historia determinuje jego stan dzisiejszy.
      Zatem uzdrowienie człowieka, jak i Polski, trzeba zacząć od historii. Tam tkwi przyczyna choroby.
      Czy jednak autorzy Przesłania Ku Pojednaniu prawidłowo zinterpretowali przyczyny? Czas pokaże.
      - Ziarno zostało zasiane - powiedział prezydent Zbigniew Włodarek.

AW, Życie Kalisza nr 41

PRZESŁANIE KU POJEDNANIU

      Gościnne mury kaliskiego ratusza to miejsce, z którego dzisiaj szczególnie donośnie powinno zabrzmieć przesłanie ku pojednaniu. Przypominając i szanując dawne tradycje jednego z najznamienitszych miast Rzeczpospolitej, powinniśmy zwrócić się z nim do obecnego i następnych pokoleń.
      Kalisz w minionych wiekach był miastem otwartym. Stanowił Ojczyznę nie tylko dla rdzennych Polaków, ale również przybyszów wielu narodowości i wyznań: Żydów, Niemców, Rosjan, Ukraińców, Ormian i Romów, którzy tu chronili się często przed prześladowaniami i znajdowali dom, a wielokrotnie i przyjaciół.
      Podobnie, jak w wielu miastach i miasteczkach, także tutaj przez dziesięciolecia ludzie o różnych poglądach, posługujący się różnymi językami, żyli i pracowali zgodnie obok siebie budując jego świetność. Zgodnie, wiele nacji dzieliło troski, kłopoty i radości, nawet gdy dla ich Ojczyzny przyszły najcięższe czasy utraty państwowości i niepodległości. Wspólnie dzielili prześladowania i niepowodzenia zrywów narodowych zmierzających do odzyskania niezawisłości. Po kolejnych rozbiorach, powstaniach wspólnie opłakiwali niedole, jakie spadły na ich kraj. W świątyniach różnych wyznań zanosili modły o powrót pomyślności na umęczoną ziemię i za tych, co za jej wolność oddali życie.
      W tym grodzie nad Prosną pozostało wiele śladów ich wspólnego trudu dla dobra miasta i Rzeczpospolitej. Świadectwem ludzkich splątanych losów są cmentarze, gdzie wielojęzyczne napisy na nagrobkach przypominają, że ci, którzy tu osiedli związali swój los z tym miejscem do końca. Z nim również związali swe życie ich potomkowie. W wielu miejscach tego nadprośniańskiego grodu znajdujemy ślady ich wspólnej pracy. Ich dziełem był rozwój handlu, przemysłu, kultury, oświaty, życia społecznego. Chociaż czasami interesy różnych narodowości były sprzeczne, pozostało tu wiele śladów solidarności i poczucia wspólnoty. 
      Ostatnie dziejowe zawieruchy spowodowały, że odszedł w przeszłość wielonarodowy Kalisz. Zamilkł wielojęzyczny gwar na jego ulicach. Zniknęły bożnice, chedery, cerkiew pietropawłowska, a świątynia ewangelicka zmieniła swój charakter. Pamiętający dawne czasy mieszkańcy tego miasta nie mogą już spotkać swoich sąsiadów ze Złotej, Ciasnej, Nadwodnej, Nowego Rynku. Nie z naszej winy zaginęło i wyemigrowało stąd dziesiątki tysięcy ludzi, chociaż trudno się z tym pogodzić, bo tu był ich dom, oni włączeni w społeczność budowali dobrobyt miasta. Odchodzili najczęściej wbrew własnej woli, pozostawiając za sobą dorobek własnego życia oraz dorobek swoich ojców, dziadów i pradziadów. Pozostaje poczucie straty, a niekiedy wstydu i zażenowania po zniszczeniu czegoś, co było piękne, a odeszło bezpowrotnie.
      Nie powinniśmy tak łatwo godzić się na odejście wielowiekowej tradycji wspólnoty różnych narodów, wyznań, języków, którzy pracowali wspólnie i jako wspólnota decydowali o wyjątkowym charakterze tego miasta.
      Dzisiaj nadszedł czas refleksji, czas na okazanie pamięci i wdzięczności, jak również czas zadośćuczynienia, naprawienia i odbudowania tego, co się da jeszcze naprawić i odbudować. Nadeszła pora, aby przerwać milczenie i wyciągnąć dłoń do tych, których przodkowie wspólnie z naszymi pracowali i walczyli dla Polski i o Polskę. To jest moment, kiedy powinniśmy pojednać się ze wszystkimi, dla których nasz kraj był i przez łata wygnania pozostał Ojczyzną. Mamy nadzieję i wierzymy, że wyciągnięte dłonie złączą się uściskiem przyjaźni i pokoju, a w przyszłości miasto nad Prosną stanie się dla wygnańców domem i pozostanie domem dla następnych ich pokoleń.
      Pragnieniem wszystkich jest aby ci, których przodkowie tu na tej ziemi pozostawili swój ślad i w niej pozostawili swoje prochy wrócili z Kazachstanu, Ukrainy, Niemiec, Rosji, Izraela, Stanów Zjednoczonych do Kalisza, do Polski, gdzie jest ich dom. Ojczyzna i gdzie zawsze będą u siebie.
      Polska - Polin - tu spoczniemy!

Kalisz, 5 października 2001

   Cienka żółta linia