Piotr Łuszczykiewicz - maturzysta 1983 |
|
Piotr Łuszczykiewicz – asnykowiec, maturzysta 1983 roku.
Studia polonistyczne odbył na Uniwersytecie Łódzkim, studia doktoranckie w
Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie. Pracę doktorską o polskiej
poezji miłosnej obronił w 1993 roku. Stypendysta Fundacji Na Rzecz Nauki
Polskiej, Akademii Wiedzy i Literatury w Moguncji, Fundacji Roberta Boscha,
Fundacji Janineum, kapituły Artystycznej Miasta Poznania, Fundacji Kultury w
Kaliszu.
Pociąg do Kalisza
Twoja ostatnia książka to Pociąg do Poznania. Skąd taki tytuł? przygotował do druku Adam Borowiak, Asnykowiec 2001
Z
Piotrem Łuszczykiewiczem o jego najnowszej książce
"Po balu" Pierwsza twoja książka opowiadała o poezji erotycznej Stanisława Grochowiaka. O czym mówi druga? Druga nie jest już oczywiście o poezji miłosnej. Nie chciałem stać się dyżurnym erotologiem w polskim literaturoznawstwie, choć przyznam, że ten temat nie przestał mnie interesować. Jednak poważniej : "Po balu" to zbiór esejów pisanych przeze mnie w latach dziewięćdziesiątych. Jest tu wszystko, co mnie w owym czasie zainteresowało, a były to rzeczy - zgodnie z moją nie znoszącą nudy i jednostajności naturą - bardzo różne. Książka otwiera esej o motywie balu "na trupie ojczyzny". Czy to jakaś aluzja do współczesności? Niewątpliwie tak. Obaj należymy do pokolenia, na którego oczach marniały i upadały autorytety, obaj obserwowaliśmy zadziwiające przemiany ludzkich postaw i poglądów w ostatnich latach. To musi prowokować. Mnie sprowokowało do napisania szkicu o najbardziej niestosownych zachowaniach polskich elit intelektualnych i politycznych pomiędzy XVIII a XX wiekiem, o skłonności do balowania - jak powiada poeta - "na trupie ojczyzny". Czy to znaczy, że twoim zdaniem ten bal nadal trwa? Chyba mamy to za sobą. Okres przełomu - także w polskiej świadomości - minął i teraz inne sprawy zaprzątają nam głowę. Poza tym jesteśmy teraz, jak się zdaje, bardziej sceptyczni, bardziej wyczuleni na wszelki fałsz i nie grożą nam jakieś manipulacje w sferze tzw. zbiorowej duchowości. Skoro mowa o duchu, jeden z esejów opowiada o wpływie elektroniki na najnowszą kulturę. Niektórzy twierdzą, że komputer to morderca książki. Czy rzeczywiście należy się go bać? I tak, i nie. Komputer w istocie zmienia styl pisania, a może i myślenia. Chyba sam zauważyłeś, jak teraz np. unikamy tzw. "wskaźników zespolenia" w tekstach. To znaczy sformułowań typu: "po drugie", "jak już wcześniej mówiłem", "z moich uprzednich wywodów wynika" itd. Dzieje się tak dlatego, że chcemy, by nasz tekst można było jeszcze modelować – skracać, zmieniać kolejność akapitów, a takie zdania po prostu to uniemożliwiają. W rezultacie wiele szkiców przypomina dziś luźne zestawienie myśli, takie intelektualne "lego". Czas "puzzli" już minął. Elektronika wdziera się także do wydawnictw. Coraz więcej książek wydawanych jest w tej formie i są to rzeczy przynajmniej technicznie imponujące – druk uzupełniają rysunki, dźwięki, filmy. Ale bez przesady: dyskietka czy CD-ROM nie zastąpią książek. Nie wyobrażam sobie czytania poezji w wannie czy w łóżku z komputerem na piersiach. To byłoby niebezpieczne i niewygodne. Interesują cię szczególnie pisarze, których twórczość wyrasta z bolesnych doświadczeń XX wieku: Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Różewicz, Leo Lipski. Czy uważasz, że nie można dziś uprawiać literatury, bez zagłębienia się w mroki historii współczesnej? Adorno pytał kiedyś, czy możliwa jest poezja po Oświęcimiu. Okazało się, że ja najbardziej. Nawet ci, co przetrwali Holocaust pisali ją, niekiedy nawet – jak Paul Celan – w języku swoich oprawców. Ale po Oświęcimiu niemożliwa jest już metafizyka, a nawet zwykłe życie, które miałoby być w wymiarze duchowym choćby w miarę sensowne. Literatura, ta największa, mówi o tym. To jest bardzo bolesne, to nie są czytanki z panieńskich pokojów. Pełno tu okrucieństwa i zła. Niemniej bez tych pisarzy, bez ich surowych osądów, bylibyśmy ubożsi. To tak, jakby z historii rocka usunąć Toma Waitsa czy Nicka Cave'a, którzy nazywani są "kronikarzami zła". Kilka szkiców poświęciłeś twórcom związanym z Kaliszem: Janowi Winczakiewiczowi, Łucji Gliksman i Eligiuszowi Kor-Walczakowi. Jakie miejsce zajmują oni w polskiej literaturze współczesnej? Z pełnym przekonaniem powiem, że jest to miejsce ważne. Jan Winczakiewicz to jeden z najciekawszych polskich poetów emigracyjnych, a także znakomity tłumacz literatury hiszpańskiej, przy okazji również asnykowiec. Łucja Gliksman, profesor slawistyki na Harwardzie, uczennica Jakobsona i Karpowicza zasłynęła raczej jako świetny edytor, ale jej urzekającej liryce nie sposób odmówić wielkiej emocjonalnej siły. Z kolei Eligiusz Kor-Walczak, jedyny wśród wymienionych, który po wojnie pozostał w Polsce, co więcej, w Kaliszu właśnie, jest dla mnie wspaniałym przykładem konsekwentnego bogacenia pisarskiego rzemiosła, rozwijania talentu, jaki w największej krasie odsłaniają jego ostatnie dzieła.
Arkadiusz Pacholski
– asnykowiec, maturzysta 1983 roku. Historyk, eseista
publikuje w "Twórczości" i "Literaturze".
Kaliscy eseiści w Stuttgarcie Piotr Łuszczykiewicz i Arkadiusz Pacholski spędzili tydzień w Stuttgarckim Domu Literatury. Pojechali tam na zaproszenie Stowarzyszenia Pisarzy Niemieckich. Doktor Piotr Łuszczykiewicz jest kierownikiem polonistyki w kaliskim oddziale Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, znawcą współczesnej poezji, autorem znakomitych esejów poświęconych Stanisławowi Grochowiakowi, zebranych pod wspólnym tytułem "Książę erotyku" oraz wielu innych, m.in. o Różewiczu, Szymborskiej i Barańczaku, których wybór ukazał się w tomie "Po balu". Nieustannie drukując swe teksty w czasopismach i pracach zbiorowych, przygotowuje do wydania kolejne książki, m.in. zbiór szkiców i wywiadów z literatami i literaturoznawcami poznańskimi. Arkadiusz Pacholski był przez kilka lat dziennikarzem prasowym i telewizyjnym, a obecnie jest zastępcą dyrektora Kaliskiej Filharmonii. Na jego pisarski dorobek składają się dwa zbiory esejów i gawęd: "Pochwała stworzenia" i "Widok z okna na strychu", w których zdaje relacje ze swych lektur oraz prywatnych "spotkań z historią". Czasami na kartach swych książek toczy także ciężkie boje z wielkimi myślicielami lub opowiada niezbyt znane fakty z życia znanych ludzi związanych mniej lub bardziej z naszym regionem. Wspólny wyjazd Pacholskiego i Łuszczykiewicza do Stuttgartu miał generalnie charakter turystyczno-towarzyski, ale jego bardzo ważnym punktem był autorski wieczór, podczas którego zaprezentowali oni fragmenty swych esejów przetłumaczone na język niemiecki. Kilkadziesiąt osób (niemieckich literatów i mieszkających w Niemczech Polaków) podczas spotkania największym zainteresowaniem obdarzyło pracę dr. Piotra Łuszczykiewicza poświęconą sposobom prezentacji literatury i kultury masowej w Internecie. Rozmawiano także o manicheizmie i fundamentalizmie ze względu na problematykę eseju Arkadiusza Pacholskiego - "Katedra św. Mikołaja". Dzień później obszerne streszczenie prac kaliskich pisarzy zamieściła "Stuttgarten Zeitung". Obaj panowie już niebawem znowu wyjadą za granicę, ale osobno. Pacholski cały październik przebywać będzie we Francji. Otrzymawszy stypendium Funduszu Niezależnej Literatury i Nauki Polskiej, będzie zbierał materiały, które pozwolą mu ukończyć trzecią książkę pt. "Brulion paryski". Łuszczykiewicz zaś listopad spędzi w Wiedniu. Zaproszony przez Wiedeński Instytut i Fundację "Janineum" w austriackich bibliotekach skupi się najprawdopodobniej na literaturze miłosnej i problematyce szeroko pojętej translacji kulturowej, która stanowi trzon jego pracy habilitacyjnej. rak , Kalisia Nowa nr 9/99
Rozmowa z Piotrem Łuszczykiewiczem o jego najnowszej książce
Rozmawiał: Robert Kuciński, Kalisia Nowa nr 10/2000
Krajobrazy
metafizyczne P.Ł.: W jednym z autobiograficznych tekstów Bruno Schulz stwierdza, że „początki jego rysowania gubią się w mgle mitologicznej”, i zaraz potem mówi o kilku obrazach z dzieciństwa o rozstrzygającym dlań znaczeniu. Pamiętasz początki swojego pisania? A.P.: Zacząłem pisać, kiedy miałem dwanaście – trzynaście lat. Najpierw była to powieść o Indianach, potem powieść szkolna, wreszcie wojenna. Żadnej z nich nie skończyłem, rękopisy się nie dochowały, choć dziś bardzo chętnie bym je przeczytał. A tak poważnie, potrzeba zdawania sprawozdania z własnych refleksji, z przemyśleń nad sensem życia, śmiercią, naturą dobra i zła, odezwała się u mnie w wieku mniej więcej dwudziestu lat. P.Ł.: I były to – jak pamiętam, bo przecież chodziliśmy do tej samej szkoły i siedzieliśmy w jednej ławce przez cztery lata – opowiadania? A.P.: Dwa z nich nawet opublikowałem. Ale też bardzo szybko przerzuciłem się na esej. Chciałem pisać o bardzo poważnych rzeczach w sposób wyczerpujący. Tymczasem proza czyni to zbyt opieszale. Żeby powiedzieć o śmierci, trzeba wielu, wielu stron opowiadania. Nigdy też nie będzie to ścisłe, zawsze można ów tekst rozmaicie interpretować. Z drugiej strony miałem także potrzebę poukładania sobie światopoglądu. Esej nadawał się do tego znakomicie. P.Ł.: Dlaczego chciałeś porządkować światopogląd? Czy był w stanie kryzysu? A.P.: Myślę, że każdy młody człowiek zanim dojdzie do jakiś przekonań, nim wyrobi sobie własne poglądy, przechodzi przez różne okresy, ma wahania intelektualne, moralne. Nie inaczej było ze mną. A ponieważ czułem się humanistą, intelektualistą, problemy te wymagały ode mnie poważnych rozwiązań. P.Ł.: Po liceum nasze drogi się rozeszły. Pojechałeś do Wrocławia, studiować historię. Czy to miasto, te studia jakoś na Ciebie wpłynęły? A.P.: To jest sprawa powikłana. Same studia niezbyt mnie interesowały. Owszem, wyniosłem z nich pewną wiedzę na temat historii, co mi się niewątpliwie przydaje. Natomiast ważne dla mnie kwestie metafizyczne znajdowały się całkowicie poza programem uniwersyteckim. Na to już miały wpływ moje prywatne lektury: Bunina, Witkacego, a później Miłosza i Kołakowskiego. P.Ł.: Wydaje mi się jednak, że od tego historycznego ciężaru tak łatwo się nie uwolnisz. Każdy dziennikarz, który zajrzy do Twojego biogramu i któremu nie będzie się chciało czytać Twoich książek, powie, że uprawiasz esej historyczny. A.P.: Gatunek eseju historycznego stworzył u nas i doprowadził do perfekcji Marian Brandys. Już nawet pobieżna lektura moich tekstów unaocznia, że w tej kategorii mieszczą się tylko niektóre z nich. Myślę, że takie zaszufladkowania są dziełem ułatwiających sobie pracę recenzentów. P.Ł.: Ludzie lubią, kiedy się jasno nazywa nowe zjawiska, gdy etykietuje się słabo rozpoznane produkty. Rzuć jakąś formułę, daj paru antenatów, od razu będzie nam łatwiej. A.P.: Esej literacki. Czesław Miłosz. Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że dla mnie Miłosz okazał się nie tylko największym polskim poetą XX wieku, ale także najbardziej zasłużonym eseistą, przynajmniej, jeśli chodzi o drugą połowę tego stulecia. Na jego tekstach szkoliłem swój warsztat i bardzo wiele mu zawdzięczam. On potrafi pokazać każdy temat przez szczegół, konkret, i to w sposób tak namacalny, jakby się tego dotykało. Ta zmysłowość zupełnie mnie urzekła. I mówi w ten sposób o abstrakcyjnych ideach. P.Ł.: No, bo Miłosz jest jak świat, ale przecież było eseistów wielu? A.P.: Niektórzy mnie nie zachwycili, jak na przykład Miciński, wyprany właśnie z takiej, jak Miłoszowa, zmysłowości. Do niektórych dotarłem późno, jak choćby do znakomitego Bobkowskiego. Nie znam prawie w ogóle eseistyki Stempowskiego, czytałem tylko jeden tekst o Dostojewskim, drukowany w „Literaturze”. Umknęła mi jego książka wydana w Polsce w latach osiemdziesiątych, nie dostałem w swoim czasie publikacji Instytutu Literackiego w Paryżu, ale za to pochłonąłem w dwa dni korespondencję Stempowskiego z Giedroycem. P.Ł.: A Vincenz albo, żeby było z zupełnie innej beczki, Kołakowski? A.P.: Vincenz tak, ale nie jako eseista. On mnie zachwycił tomami Na wysokiej Połoninie, z czego zresztą zdałem sumienną relację w mojej pierwszej książce. Natomiast Kołakowski jest dla mnie wielki filozofem, który posługuje się esejem jako narzędziem. On nie należy do eseistów gatunku, jak Stempowski czy Miłosz. P.Ł.: Czy o kimś zapomniałem? A.P.: Owszem, o Kazimierzu Brandysie. Czytałem w nastoletniej młodości Listy do Pani Z, nie mając jeszcze pojęcia, że będę się zajmował literaturą. Dopiero teraz poznałem jego twórczość dokładnie i przyznam, że niezwykle mi się ona podoba. Miesiące na przykład, to ten rodzaj eseju, który cenię najbardziej. Rozmyślania, refleksje opierają się w nim na osobistym przeżyciu, doświadczeniu. Autor dotknął ręką tego, o czym pisze. To dla mnie szalenie ważne, tak właśnie chciałbym sam pisać. P.Ł.: A Gombrowicz? A.P.: Jest mi bardzo bliski, ale nie warsztatem. Tak, jak on, pisać zresztą już nie można. Niemniej, bliskie mi są jego poglądy, a zwłaszcza jego boksowanie się z polskością. P.Ł.: No właśnie, a ja przeczytałem w gazetach, że Ty jesteś konserwatystą. A.P.: To dowodzi, że recenzenci nie przeczytali dokładnie moich książek. Jak bowiem można imputować konserwatyzm komuś, kto mówi, że wolność jest warunkiem koniecznym człowieczeństwa, że tylko dobro wybrane z własnej woli jest dobrem i nie trzeba stawiać człowiekowi ciągłych zakazów. Jak można uznać za konserwatystę kogoś, kto głosi pochwałę religijności osobistej, subiektywnej, kto ma wyraźną skłonność do herezji, do poszukiwań własną drogą, bo nie chce tych poszukiwań prowadzić w ramach instytucji, na komendę. Wreszcie, jak można powiedzieć konserwatysta o kimś, kto w eseju o Kawafisie twierdzi, że i ta miłość, „na sposób grecki”, może prowadzić do Pana Boga? P.Ł.: Przypuszczam, że sam to trochę sprowokowałeś, mocno podważając w swoich esejach kategorię postępu. A to właśnie stosunek do niej bywa często miarą konserwatyzmu czy liberalizmu. Dla mnie to jedna z najistotniejszych współrzędnych cywilizacji i humanistyki. A Ty mówisz, że w postęp nie wierzysz. Znaczy, jesteś konserwatystą? A.P.: Nie, to nie tak. Nie wierzę po prostu w postęp mechaniczny, oparty na myśleniu, że jak uchwalimy lepsze prawo, to automatycznie staniemy się lepsi. Ja wierzę w postęp, który się dokonuje w pojedynczej duszy ludzkiej. Jeśli on się dokonuje jednocześnie w wielu duszach, w wielu ludziach naraz, to może się uzewnętrznić, uobiektywnić. Właśnie w zewnętrznych staraniach ludzi o to, żeby państwo, w którym mieszkają było lepiej urządzone i bardziej humanitarne. P.Ł.: Mnie się wydaje, że w ten niby–konserwatyzm wpędził Cię Twój ulubiony Miłosz. Pamiętam jego teksty, w których straszył zanikiem, czy może erozją religijności. Ty się tym swego czasu mocno przejąłeś, nieprawda? A.P.:
Rzeczywiście, Miłosz mówi, że wiara ulega erozji. Przez moment mu nawet
przyznawałem rację. Szybko jednak doszedłem do przekonania, że to nie jest tak:
wiara nie ulega erozji, ona się zmienia. Religijność człowieka średniowiecznego
była zupełnie inna niż religijność współczesna, ale wcale nie była głębsza.
Sądzę, że dzisiejszy człowiek nie potrzebuje wiary tak sformalizowanej, ze
znakami i dymem kadzidła. Na tyle się bowiem rozwinęło ludzkie pojmowanie
świata, że obrzędowość, zwłaszcza ta rozbuchana, charakterystyczna dla polskiego
katolicyzmu wręcz przeszkadza dotarciu do religijności osobistej. P.Ł.: Przejdźmy do Twoich książek. Zasadnicza teza pierwszej z nich, Pochwały stworzenia, opiera się na polemice z sądami dzielącymi to, co Pan Bóg stworzył, na lepszą i gorszą część. Po pierwsze, powiadasz, sam podział jest fałszywy, ponieważ ciało i dusza, niebo i ziemia, wieczność i doczesność wzajemnie się dopełniają. Po drugie, jak piszesz, nikt wrażliwy na piękno nie może odmawiać go bytom doczesnym, ziemskim i cielesnym. Ustaliliśmy, że nie jesteś eseistą historycznym. Nie jesteś także konserwatystą. Jesteś jednak bezspornie antymanichejczykiem. A.P.: Owszem, polemika z manicheizmem przenika całą moją twórczość. Przekonanie, że niektóre obszary w świecie są domeną zła czy diabła, to azjatycki cierń w kulturze europejskiej. To ciało obce, zrodzone przecież w Iranie, zatruwające i rozsadzające tkankę starego kontynentu. Z tym trzeba walczyć. P.Ł.: Podoba mi się kiedy mówisz, że zachwyt życiem, a nawet miłość do życia nie są niczym duchowo zdrożnym, bo przecież bez fizycznego fundamentu nie byłoby w ogóle metafizyki. Zresztą, sensualna żywotność materii okazuje się często silniejsza niż chcieliby piewcy vanitas. Zmysłowa namiętność, cielesne piękno to linie, po których biegnie prawdziwa miłość, w której pierwiastek doczesny i pierwiastek wieczysty splatają się ze sobą, tworząc pełnię. Ale chwaląc materię i jej różnorodność, nie znajdujesz takiej tolerancji dla różnorodności w kulturze. Kultura masowa wyraźnie Cię odrzuca. A.P.: Istota człowieczeństwa polega na tym, że człowiek aktywnie podchodzi do rzeczywistości, że ją swoim umysłem przenika, wchłania i wykorzystuje. Natomiast zawsze byli i zawsze będą ludzie, których umysł zachowuje się biernie w tej dziedzinie, nie przetwarza rzeczywistości, po prostu się jej poddaje. W dzisiejszych czasach są to odbiorcy kultury masowej. Tych migających obrazków w telewizji, jakichś tandetnych powieści. Kultura masowa umożliwia taką intelektualną wegetację. Uważam jednak, że tak było zawsze, w starożytności czy średniowieczu również. Tylko wtedy ona nie miała tak znakomitych nośników, jak dzisiaj: nie było telewizji, nie wszyscy umieli czytać. Nie zatrważała tak bardzo intelektualistów, bo nie dostrzegali jej niebezpieczeństw. Trzeba jednak wierzyć, że jakaś część ludzkości zawsze będzie skłonna przebywać w obszarze tej kultury wyższej. P.Ł.: Wiesz, jest demokracja, każdy ma prawo wybrać źle. Acz ja nie jestem pewien, czy wybór pop–kultury jest złym wyborem. Wysoka sztuka też potrafi bredzić i czadzić. Pomówmy o czymś naprawdę ważnym, na przykład o śmierci. Ja się z Tobą zupełnie nie zgadzam, że śmierć jest dopełnieniem życia, ale skłonny jestem przyznać Ci rację, kiedy mówisz, że spychanie jej na margines, jak czyni to współczesna cywilizacja, do niczego nie prowadzi. Zastawiona szpitalnymi parawanami, odindywidualizowana i zdehumanizowana, śmierć dziczeje i zaczyna nas przerażać bardziej i częściej niż to jest eschatologicznie usprawiedliwione. A.P.: Każdy z nas musi prędzej czy później śmierć przemyśleć. W moim przypadku było to prędzej, bo gdy miałem dwanaście lat umarł mój ojciec. Śmierć jest jednym z najpoważniejszych, najgłębszych i najbardziej wstrząsających doświadczeń, na pewno bardziej wstrząsającym niż doświadczenie miłości. Nic dziwnego, że chciałem to opisać. P.Ł.: Po to, żeby ją oswoić? A.P.: W końcu, ona była, jest i będzie. Nie da się o tym zapomnieć, jak chciano to zrobić w XX wieku. Ale ani cudowne lekarstwa, ani loty w kosmos niewiele tu pomogły. Wiedząc o śmierci, trzeba nauczyć się żyć i umieć cieszyć się życiem. P.Ł.: Akurat. Dobrze, przejdźmy do drugiej książki. Na początku posługiwałeś się przykładami z najwyższej artystycznie półki: Proust, Kawafis, Bunin, Vincenz, Miłosz, Kołakowski. Ale w „Widoku z okna na strychu” punktem wyjścia i w gruncie rzeczy metafizyczną osią świata uczyniłeś rodzinny Kalisz – to nasze miasto, które potrafiło być w pewnych okresach intelektualnie wielkie i światowe, bywało jednak także przeraźliwie małe i prowincjonalne. Widać, że obywatele kaliscy – Adam Gurowski, Franciszek Gajewski, Stefan Garczyński, bracia Niemojowscy, czy z postaci XX–wiecznych choćby Tadeusz Kulisiewicz prowokują Cię do pytań nie mniej frapujących aniżeli ci z wielkiego świata – św. Augustyn, Swedenborg, Nietzsche, Szestow czy Bierdiajew. A.P.: Każdy z nas te metafizyczne dramaty – dotknięcie śmierci, pytanie o sens życia – przeżywa w konkretnych realiach, czyli tam, gdzie mieszka, gdzie kocha, w miejscu, z którym jest związany pracą, rodziną, wspomnieniami. Ja jestem Kaliszaninem, moje przeżycia kojarzą mi się z Kaliszem, dlatego postanowiłem, że tę egzystencjalną otoczkę odmaluję, natomiast nadal będą to rozważania na tematy uniwersalne. I dlatego te wielkie nazwiska również się pojawią w książce. P.Ł.: Nie wszystkich wielkich lubisz? A.P.: Mimo ogromu dzieła nie lubię św. Augustyna, bo to manichejczyk. Cenię Nietzschego, ale nie za wszystko, pewne kwestie wtopiłem w swoje myślenie, ale wielu wątków w jego filozofii nie akceptuję. Moim wielkim odkryciem, w związku z paryskimi poszukiwaniami, jest Teilhard de Chardin. Stanowi on przykład wspaniałego humanisty, myśliciela, który wierzy w człowieka, co nie znaczy, że utożsamia go z Bogiem. On zdaje sobie sprawę, że człowiek jest grzeszny, że ma skłonność do zła, ale jednocześnie wie, że człowiek potrafi tę skłonność przezwyciężyć. De Chardin kreśli w swoim dziele niezwykłą wizję kultury, będącej sposobem, dzięki któremu ze zwierząt stajemy się ludźmi. P.Ł.: A za co lubisz Swedenborga? Bo, że go lubisz, raczej nie mam wątpliwości. A.P.: Spodobał mi się ten wątek jego myśli, który mówi o wolności. To znaczy o tym, że ludzie sami stwarzają sobie piekło albo niebo. I po śmierci nawet dusze mają czas na zastanowienie się, dokąd chcą iść. Ci, którzy są przekonani, że świat jest nienawistny i odpłacają mu złem, dobrowolnie wybierają piekło, ci zaś, którzy uważają, że człowiek potrafi być dobry, organizują sobie raj na ziemi i do tego raju idą też po śmierci. Ciekawe, że ostatnio Kościół katolicki coraz częściej mówi o eschatologii w podobny sposób. P.Ł.: A co Ci się podoba w Blake’u? A.P.: Idea współdziałania rozumu z wyobraźnią, z cielesnością, z wiarą. Metafizyczna katastrofa, którą on odmalowuje w swoich utworach, jego zdaniem bierze się stąd, że te czynniki przestały ze sobą współdziałać, że zaczęły ze sobą rywalizować, że każdy z nich chciał się wywyższyć ponad pozostałe. Blake wprawdzie myślał, że tym największym szatanem jest rozum, co jest także nieprawdą. Człowiek ma kilka władz, i ani za pomocą samego rozumu, ani za pomocą samej wiary rzeczywistości nie pozna. Tylko we współdziałaniu rozumu i wiary da się zachować trzeźwe spojrzenie. Kiedy jeden z tych czynników bierze górę, zaczynają się kłopoty. W średniowieczu, kiedy wiara brała górę nad rozumem, mieliśmy inkwizycję, stosy, prześladowania heretyków. W wieku XX, kiedy rozum wziął górę nad wiarą, mieliśmy materializm dialektyczny i piekło komunizmu. To są dwa biegunowe przykłady. P.Ł.: Widzisz, że materia nie jest jednorodna, i że tkwi w niej jakiś molekularny imperatyw, który każe w gatunkowym interesie tolerować różnorodność. Ludzie usiłują zaś w sobie zagłuszyć ów prawieczny głos tolerancji, a owijając biologię w kokon ideologii hodują potwory szowinizmu, rasizmu, nacjonalizmu. Nienawiść zaś jest fatalną podstawą i fałszywym przewodnikiem ludzkich wspólnot, łączy je bardzo iluzorycznie i wiedzie stromą ścieżką ku przepaści. Lubisz rozbijać rzeczywistość w rozmaite dychotomie i dualizmy. Ale przecież dualistą nie jesteś? A.P.: To tylko ułomność naszego mówienia, aparatu pojęciowego. Nie wolno jednak tym pojęciom przyznawać bytów osobistych, lepiej ich też za często nie rozdzielać. Tak naprawdę one występują tylko w połączeniu. Najważniejsza jest równowaga. Człowiek staje się człowiekiem przez kulturę, a nie przez trwanie w dzikim stadium zwierzęcia. Ale to nie znaczy, że trzeba naturę zwalczyć, odrzucić, jak postulowali manichejczycy. Naturę należy okiełznać i uporządkować. P.Ł.: O czym będzie następna książka? A.P.: O tym samym.
(Fragment wywiadu opublikowanego w książce Piotra Łuszczykiewicza, Ma już 14 lat, ponad 1500 absolwentów, których można spotkać na każdym szczeblu szkolnictwa w regionie kaliskim. O czym mowa - o Studium Filologii Polskiej w Kaliszu Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie można tutaj kształcić się na studiach dwustopniowych - licencjat na dwóch specjalnościach: nauczycielska i medialna, a także na studiach magisterskich w trzech specjalizacjach: nauczycielska, dziennikarska i europejska komunikacja kulturowa. O kaliskiej polonistyce rozmawiamy z jej kierownikiem, doktorem Piotrem Łuszczykiewiczem. Wreszcie będzie do wyboru
Od kiedy w Kaliszu kształci się polonistów? Filologia polska w Kaliszu istnieje od 1992 roku. Została utworzona jako część polonistyki poznańskiej, a obecnie jest kierunkiem prowadzonym przez dwa Wydziały: Filologii Polskiej i Klasycznej oraz Pedagogiczno-Artystyczny. Zajęcia prowadzą naukowcy z liczących się w Polsce zakładów naukowych, studenci mogą tu spotkać autorów znanych podręczników i opracowań, głośnych eseistów i krytyków oraz doświadczonych dydaktyków i metodyków. Kierunek posiada akredytacje Państwowej Komisji Akredytacyjnej, Uczelnianej Komisji Akredytacyjnej oraz Certyfikat Jakości Kształcenia Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich. Polonistyka kaliska daje świetne, elastyczne wykształcenie. Kształcimy nie tylko nauczycieli, lecz także dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych, copywriterów, rzeczników prasowych, pracowników instytucji kulturalnych i społecznych oraz aplikantów wszystkich placówek współpracujących z Unią Europejską. Ilu absolwentów opuściło mury kaliskiej uczelni? Pierwsi absolwenci opuścili mury uczelni w 1995 roku. Od tego czasu doczekaliśmy się około półtora tysiąca licencjatów i niespełna tysiąc magistrów filologii polskiej w różnych specjalnościach. Wykształciliśmy także ponad pięciuset absolwentów studiów podyplomowych. Obecność filologów w różnych dziedzinach życia nigdy nie jest spektakularna, dopiero po latach przekonujemy się, że mieli oni wpływ na wizerunek miasta, że pokolenie dzieci wykształcili również absolwenci naszych studiów nauczycielskich. Jakie są największe sukcesy Filologii Polskiej w Kaliszu na gruncie literatury oraz mediów kaliskich? Oczywiście, że poloniści piszą - i to niejednokrotnie bardzo interesującą poezję, prozę czy rozmaite formy sceniczne. Jednak najbardziej widać pióra dziennikarskie i naukowe. Wielu spośród naszych absolwentów pracuje w mediach, w reklamie i rozrywce. Praktycznie nie ma w regionie instytucji tego typu, by nie można tam było odnaleźć nazwisk naszych dawnych lub nawet jeszcze obecnych studentów. Niezwykle cieszą nas sukcesy naukowe absolwentów. Mamy już swoich doktorów, doktorantów, kilkoro uczy nawet obecnych studentów polonistyki. A widać, że idą za nimi następni utalentowani młodzi ludzie. Ostatnio dość dużo się mówi o audycji radiowej „Skrypt". Może nam Pan coś więcej powiedzieć na ten temat? Trzon tej młodzieżowej redakcji tworzą w tej chwili studenci III roku: Karolina Kałużna, Mirka Zybura, Urszula Gonera, Michał Domagalski, Rafał Grabowski. Coraz lepiej odnajdują się studenci lat młodszych, w tym zwłaszcza - co cieszy szczególnie - I roku. Nader ważna jest tu pomoc samego Radia Centrum, które z chęcią przyjęło propozycję programu młodych radiowców. Jak prezentuje się młoda kadra wykładowców akademickich na kaliskiej polonistyce? Kilka nazwisk, które w naszym środowisku mówią już same za siebie: Eliza Gajzler, Magda Zdrowicka, Piotr Duster, Agnieszka Lubkowska. To tylko ci nasi absolwenci, którzy zostali na uczelni w Kaliszu. Ale przecież są także młodzi naukowcy pracujący w Poznaniu, z doktoratami lub tuż przed ich obroną. To wielkie bogactwo, niestety, ciągle niedoceniane w naszym kraju, gdzie nakłady na naukę czy kulturę nie odpowiadają żadnym europejskim standardom. Co chciałby Pan zmienić w kształceniu młodych polonistów? Jesteśmy w przededniu takich zmian. Chodzi o większą elastyczność, fakultatywność kształcenia. Mniej szkoły, więcej indywidualnego rozwoju pod okiem doświadczonych naukowców. Za moment wejdą w życie programy dostosowane do wymagań tzw. porozumień bolońskich i zaręczam, że zrobi się ciekawiej, barwniej. Wreszcie będzie-jak to mówi Wisława Szymborska - do wyboru. Jak radzą sobie absolwenci polonistyki na rynku pracy? Wszędzie jest ciężko, ale umiejętność posługiwania się językiem polskim to skarb nawet na zatłoczonym rynku pracy. To podstawa, od tego zaczyna się budowanie kariery. Potem można robić, co się chce, jednak ten początek przesądza o wszystkim: albo my mówimy językiem, albo język nami. A to fundamentalna różnica. Naszych absolwentów chwalą w wielu środowiskach, o czym przekonałem się wielokrotnie, a ostatnio na przykład podczas rozmowy z menedżerami sieci komórkowej. Twierdzili oni, że nikt nie jest lepszy w systemie aktywnej telesprzedaży usług od polonistów. No jasne, że nikt. Jak kształtuje się obecna oferta specjalności kaliskiej polonistyki? Wydział Filologii Polskiej i Klasycznej UAM w Poznaniu prowadzi we współpracy z Wydziałem Pedagogiczno-Artystycznym w Kaliszu następujące formy kształcenia polonistycznego: - 3-letnie Stacjonarne i Niestacjonarne Wyższe Zawodowe Studia Filologii Polskiej. Studia kończą się uzyskaniem tytułu licencjata filologii polskiej, dając możliwość kontynuacji kształcenia do stopnia magisterskiego na studiach uzupełniających także w Kaliszu. Prowadzona jest specjalność nauczycielska oraz specjalność komunikacja medialna- dla przyszłych pracowników mediów, biur prasowych, relacji publicznych, reklamy i rozrywki. Wyboru specjalności dokonuje się na pierwszym roku studiów. - 2-letnie Zaoczne Uzupełniające Studia Magisterskie II stopnia. Prowadzona jest specjalność nauczycielska- dla licencjatów filologii polskiej w tej specjalności oraz specjalność dziennikarska i specjalność europejska komunikacja kulturowa - obie dostępne dla licencjatów filologii polskiej wszystkich specjalności, a także licencjatów innych kierunków. Studia kończą się uzyskaniem tytułu magistra filologii polskiej. - 3-semestralne Studia Podyplomowe Filologii Polskiej dla absolwentów innych kierunków humanistycznych z tytułem licencjata lub magistra i z przygotowaniem pedagogicznym. Na razie nie planujemy zmiany w planach kształcenia. Zwiększymy tylko liczbę interesujących studentów zajęć fakultatywnych. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Piotr Kempiński Kalisia Nowa, nr 1-2/119/2006, fot. Mariusz Hertmann |