Herb Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu JÓZEF MAREK ORLESKI
WSPOMNIENIA I REFLEKSJE
 

Cienka żółta linia

 

WSPOMNIENIA I REFLEKSJE
(zjazd koleżeński 1997 – Warszawa)
Józef Marek Orleski

            Wielce szanowne – zgromadzone w tym domu – grono!
            Panie – Panowie! – drodzy Państwo – Kochani Koledzy – Asnykowcy!
            Przyjaciele moi!

 

            Dziś, w dniu 14-06-1997 r., przybyliśmy tu z różnych stron Naszego Kraju – Naszej Ojczyzny – do Jej serca, do stolicy – do Warszawy.

            W Warszawie zaś zgromadziliśmy się w jednym z najbardziej czcigodnych domów polskich. Przybyliśmy do domu naszego kolegi szkolnego – ks. Jana Sikorskiego – Polaka, kapłana i Asnykowca. Dom ten to nie tylko miejsce zamieszkania, życia i pracy naszego kolegi. To również Dom Boży – Świątynia Pańska. I myślę, że jest to symbolem tych lat, które razem z naszym społeczeństwem przebyliśmy od września 1945 r., początkowo jako zalążek – jądro zarodkowe naszej Asnykowskiej społeczności – „Franciszkany” z Trójki na placu Św. Stanisława w Kaliszu; potem jako Asnykowcy z ul. Grodzkiej, a w końcu jako ludzie dorośli, dojrzali świadomi swych praw i obowiązków obywatele „Tej, co nie zginęła” Niestety, nie przybyli tutaj wszyscy z nas – dawnej klasy XI A – rocznik maturalny 1952. Niektórzy z nich już przekroczyli „smugę cienia” i dołączyli do innych, starszych roczników absolwentów naszego sławnego 200 – tu letniego Liceum im. A. Asnyka w Kaliszu. Cześć ich świetlanej pamięci!

            A my żyjący by móc przybyć na to spotkanie po 45 latach musieliśmy przebyć długą drogę znaczoną wysiłkiem nas samych, naszych rodziców, wychowawców i nauczycieli. Zaistniał również szczęśliwy ba! – powiem nawet cudowny zbieg okoliczności i zdarzeń, które nam sprzyjały.

            Zaczynaliśmy, bowiem, życie u progu 2-go po okupacji niemieckiej zniewolenia naszego społeczeństwa, naszego narodu, naszej - wchodzącej w świat, wyrastającej z dzieciństwa, młodości. A jednak mimo tych różnych nacisków moralnych, materialnych, fizycznych czy wręcz odsunięcia niektórych z nas od dalszego zdobywania wiedzy na wyższych uczelniach, po tych 45 latach my, jako Asnykowcy istniejemy – jesteśmy – żyjemy. A teraz tu zgromadzeni możemy śmiało i bez wstydu spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Sprawiły to lata Szkoły i jej atmosfera oraz przeogromne poczucie więzi koleżeńskiej i pomocy, jakiej udzielaliśmy sobie nawzajem. Była również w nas siła wewnętrznego przekonania, że w końcu na przekór wszystkiemu dożyjemy tych dni, gdy można będzie wreszcie praktycznie realizować hasła i słowa wypowiedziane przez naszego kolegę w Liceum Asnyka w 1948 r., Leszek Bladowski, wówczas uczeń 8 klasy naszej szkoły na pytanie dyr. Ludomira Fabrycego – „Sztywnego”, co ceni sobie najbardziej z przeprowadzonej właśnie lekcji historii odpowiedział: Liberté – Egalité – Fraternité; Wolność, Równość, Braterstwo. I myślę, że słowom tym Ci, co je wówczas słuchali, dochowali wierności w późniejszym, codziennym życiu. A przecież przez 4 lata nauki w naszym liceum dawano i zalecano nam inne wzorce do naśladowania w życiu, nauce i pracy. Oto kilka z nich:

            Począwszy od Bolesława B. – oficera NKWD i chyba Rosjanina, poprzez Konstantego R. (był to nasz i wasz marszałek dwóch narodów) a skończywszy na małym „Soso” z dalekiego Gori na Kaukazie, a z czasem wielkiego chorążego pokoju – ojca narodów – słońca ludzkości – tow. Wisarionowicza.

            I co z tego wynikło i zostało po latach? Ano nic. Jedno wielkie zero a może dwa zera. Wychowywał nas, bowiem dom rodzinny – dom polski, patriotyczny, tradycyjnie katolicki, w którym rodzice byli prawdziwymi rodzicami a rodzina prawdziwą Polską rodziną.

            Wielebny księże kanoniku Jego Świątobliwości! ks. dr Janie Sikorski nasz drogi kolego szkolny i przyjacielu!

To przecież twoi czcigodni rodzice oddali tej ziemi w ofierze wszystko, co mieli najlepszego oddali swoje zdrowie, sterane i stracone przez ś.p. Twojego Ojca, w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu a przez matkę w łzach i trwodze o życie męża i zdrowie dzieci podczas niemieckiej okupacji. Mimo tego po wojnie wykształcili oni dwie starsze córki a później mimo najgorszych lat budowy socjalizmu w Polsce, doczekali się prymicyjnej mszy św. odprawionej w kolegiacie św. Józefa w Kaliszu przez syna Janka, kapłana i naszego kolegę. W końcu prawdziwym finałem i ukoronowaniem trudu życiowego był fakt, że ich najmłodszy syn a nasz szkolny kolega Asnykowiec – Andrzej Sikorski – „Adzik” osiągnął szczyty kariery naukowej jako profesor uniwersytetu i kierownik katedry urologii w Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Andrzej Sikorski – brat ks. Janka nasz młodszy kolega miał być również obecny na dzisiejszej uroczystości. Niestety nie pozwoliły mu na to obowiązki służbowe. Dlatego na twoje ręce drogi Janku przekazuję publicznie gorące, serdeczne podziękowanie od mej żony Danuty oraz od siebie osobiście za niespotykany, wręcz onieśmielający nas z żoną sposób, w jaki przyjął nas Andrzej w swej klinice jako pacjentów, jak się nami zaopiekował i przywrócił oboje do zdrowia. Dzięki Andrzejowi zarówno żona moja jak i ja powróciliśmy z bardzo dalekiej podróży być może nawet z takiej, z której już nie ma powrotu. Dlatego z głębi serca wołam słowami najstarszej pieśni studenckiej, słynnego Gaude amus igitutr, wołam dzisiaj w Domu rodziny Sikorskich. Vivat Akademia – Vivat Profesores a wśród nich prof. A. Sikorski znakomity lekarz, wspaniały człowiek i niezawodny w potrzebie kolega Asnykowiec.

            A rodzice innych kolegów i przyjaciół?

To przecież oni również współtworzyli historię naszego narodu i Kraju całym swym życiem.

            Stają mi wiec w pamięci:

            Ś.p. Wacław Bladowski – ojciec Leszka. Jako 17-to latek, w obcym nienawistnym, pruskim mundurze siłą wcielony do wojska, został wysłany na front zachodni 1916 r., w czasie I wojny światowej. Tam w ogniu francuskich dział fortecznych był „wychowywany pod Verdun” jak mówi Arnold Zweig - pisarz niemiecki. Po powrocie do kraju – ochotnik w zwycięskim Powstaniu Wlkp., później zawodowy wojskowy, uczestnik bitwy nad Bzurą w Armii Poznań i jeniec oflagu w III Rzeszy do końca wojny.

            Ś.p. Stanisław Nowak – dr medycyny – ojciec Andrzeja, nasz asnykowski lekarz, przyjaciel i nauczyciel. Jako młody 17-to letni gimnazjalista wstępuje ochotniczo do 6 pułku art. polowej w Krakowie, idąc z odsieczą miastu zawsze wiernemu „semper fideis”. To miasto to Polski Lwów walczący o przyłączenie do Rzeczypospolitej w list. 1918 r.; miasto pochodzenia rodziców mojej żony – Danuty. W czasie okupacji dr St. Nowak jest czynnym żołnierzem podziemia, oficerem Armii Krajowej, a potem długoletnim lekarzem w naszej szkole.

            Ś.p. Julian Janczewski – mgr farmacji – człowiek legenda dla mojego pokolenia dorastających chłopców, marzących o sławie i wawrzynach. To w jego wojenny życiorys można wpisać nasze pieśni patriotyczne o piaskach pustyni libijskiej o Tobruku i El Gazali; o marszu z ziemi włoskiej do Polski, o makach na Monte Cassino, które piły polską krew. A ś.p. Julian Janczewski był jednym z nich. Był tam wtedy w tych miastach i na tych polach, których nazwy widnieją na pomnikach i ulicach i wyryte są w spiżu, na grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie, miejscu świętym dla każdego Polaka.

            Ś.p. Stanisław Cichecki – człowiek, który zawsze wierzył w nieuchronny koniec komunizmu i nie bał się tego głośno i publicznie mówić. Żołnierz – ochotnik I-szej Brygady Legionów Polskich J. Piłsudskiego, uczestnik wojny z bolszewikami w 1920 r., dwukrotny kawaler Krzyża Walecznych a potem po wojnie obrońca całości naszej suwerenności i porządku wewnętrznego przed falą komunistycznej penetracji ze wschodu. Jego syn a nasz kolega – Mietek za postawę ojca nie był przez dwa lata przyjęty na studia wyższe, swoisty i prawdziwy to wzór numerus clausus politikus.

            Ś.p. Kazimierz Kibler – dr medycyny – absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, urodzony w Kaliszu wychowanek i absolwent gim. i liceum im. A. Asnyka. Ojciec dwóch synów Asnykowców. Naszego klasowego kolegi - Wojtka oraz młodszego – Jacka – obecnie lekarza chirurga we Wrocławiu. Dr K. Kibler całe swe dorosłe życie związał z rodzinnym miastem. Długoletni lekarz Ubezpieczalni Społecznej i zarządu miasta Kalisza. Naczelnik Wydziału zdrowia współtwórca i organizator sanatorium przeciwgruźliczego na Wolicy pod Kaliszem. W wojnie obronnej w 1939 r., przeciw dwom najeźdźcom, jako oficer rezerwy Wojska Polskiego, ordynator oddziału 6 Wojskowego Okręgowego Szpitala we Lwowie. Ucieka spod sowieckiej okupacji na stronę niemiecką, ratując być może w ten sposób swoje życie, gdyż brat jego – Stanisław zostaje zamordowany w Katyniu. Dr K. Kibler całe swe życie walczył z ideologią komunistyczną. Spotkały go za to kilkakrotnie nagłe, nieuzasadnione zwolnienia z pracy zawodowej i szykany służbowe. Inicjator i organizator naszej klasowej, tajnej 100-dniówki, którą urządził w swoim prywatnym mieszkaniu w dn. 5-02-1952 r., mimo oficjalnych zakazów i okólników Wojew. wydz. oświaty z Poznania nie pozwalających na urządzanie podobnych reakcyjnych uroczystości młodzieżowych. Po „Polskim październiku” czołowy organizator światowego zjazdu Asnykowców, w 1957 r., w Kaliszu. Inicjator ufundowania sztandaru szkoły, który poświęcił nasz prefekt ks. Stanisław Antczak. Dr K. Kibler był prawym szlachetnym człowiekiem, wzorowym ojcem i mężem, Polakiem – Katolikiem.

            Ś.p. Stanisław Markowski – ojciec Kazia. Urodzony na ziemi kaliskiej, związany z nią od kolebki. Na tej ziemi spędzający swoje dzieciństwo i życie dojrzałe. Przedstawiciel tzw. klasy ciemiężycieli z okresu socjalizmu. Właściciel dóbr ziemskich w okolicach Kalisza i kilku posesji w samym mieście. Wypędzony ze swego majątku przez „władzę ludową”, został pozbawiony swej własności. Mimo tego nie tracił nigdy humoru i poczucia godności własnej. „Toż to prawdziwy Obywatel miasta Kalisza”, mawiała o Nim ś.p. moja babcia, która znała dobrze ojca Kazia jeszcze z „dawnych dobrych czasów”, sprzed I wojny światowej.

            Wymieniłem tylko kilka nazwisk naszych rodziców. Pragnę na końcu wspomnieć o naszym starszym koledze dr Tadeuszu Pniewskim, Asnykowcu – lekarzu poecie, pisarzu – żołnierzu kampanii wrześniowej, konspiracji i armii Berlinga – naszym niezapomnianym przewodniku i doradcy w młodzieńczej penetracji dojrzałego męskiego żywota. Dr T. Pniewski do końca swego długiego życia był „młodzieżowcem” – wychowankiem męskiego gimnazjum w starym dobrym stylu, jaki panował w liceum im. A. Asnyka w Kaliszu. O tych latach ś.p. T. Pniewski napisał piękne, wzruszające wspomnienia pt.: „Kalisz z oddali”.

            Wszyscy nasi rodzice społeczności asnykowskiej tworzyli te rodzinne, koła, ogniska, które zachowały w domu wiarę, polskość i patriotyzm. I co dalej?

W dniu 05-02-1952 r., na studniówce w Kaliszu w mieszkaniu Wojtka Kiblera tak oceniałem lata szkolne: 

„Już się 4-ta zima znaczy,

 jak w tych starych murów cieniu,

walczymy z odwagą rozpaczy,

przeciw mózgów rozmiękczeniu.”

4 zimy – 4 lata jak długo to trwało!

A dziś? – mija 45 lat i nie wygląda to na długi okres czasu - „Upływa szybko życie, jak potok płynie czas...”

Drodzy Koledzy! Słynny amerykański generał George Patton - duma i chluba armii Stanów Zjednoczonych, wizytując w 1943 r., oddziały armii polskiej gen. Andersa w Iraku powiedział: „Gdyby mi dano wybrać żołnierzy z całego świata by nimi dowodzić – Was bym wybrał – Żołnierze Polscy!”

            Drodzy Asnykowcy! Gdyby dobry Bóg i los pozwolił mi wybrać ponownie szkołę i kolegów Was bym wybrał Przyjaciele moi i naszą starą asnykowską „budę” i ten napis na maturalnych naszych czapkach barwnie wyszyty rękami naszych sióstr i matek: na tle α i Ω „scio me nichil scire”. Tak bym postąpił po 45 latach od chwili matury.

            A na koniec użyję słów nie swoich, użyję słów hymnu harcerskiego, Żółtej 15-stki Księdza Wesołowskiego, harcerskiej drużyny Janka Sikorskiego i Andrzeja Nowaka, czarnej 7-demki „Karawaniarzy”, Wojtka Kiblera, Kazia Markowskiego, Miecia Cicheckiego i braci Orleskich oraz zielonej 3-cio Majowej drużyny Leszka Bladowskiego. Takie bowiem kolory miały nasze harcerskie chusty.  

„O Panie Boże Ojcze Nasz

w opiece swej nas miej

Harcerskich serc Ty drgnienia znasz,

nam pomóc zawsze chciej!”

           Idziemy już tyle lat przez to życie. Osiągnęliśmy już chyba szczyty życiowej kariery. Schodzimy niezauważalnie w dół. I jak tym uczniom z Pisma Świętego, co szli do miasteczka Emaus udziela się nam zmęczenie, „ bo dzień się już nam nachylił i ma się ku zachodowi.” Ale na razie idziemy dalej mimo trudnej, nieraz powikłanej, życiowej drogi. I dlatego powiem na koniec słowami naszego poety z Czarnolasu – Jana Kochanowskiego z Jego „Hymnu do Boga”:  

„Bądź na wieki pochwalon nieśmiertelny Panie...

...Chowaj nas póki raczysz na tej niskiej ziemi.

Jeno niech zawrzdy będziem pod skrzydłami Twemi.”

My, nasze rodziny, nasza stara asnykowska „buda”, miasto nasze rodzinne i cała ta kraina - nasz wspólny dom – Polska!

            Dziękuję wszystkim za uwagę i wysłuchanie tej przydługiej oracji. Ale chyba wolno – raz na 45 lat.

Józef Marek Orleski.

Cienka żółta linia