Wielce
szanowne – zgromadzone w tym domu – grono!
Panie –
Panowie! – drodzy Państwo – Kochani Koledzy – Asnykowcy!
Przyjaciele
moi!
Dziś, w dniu 14-06-1997 r., przybyliśmy tu z różnych stron Naszego Kraju –
Naszej Ojczyzny – do Jej serca, do stolicy – do Warszawy.
W Warszawie zaś zgromadziliśmy się w jednym z najbardziej czcigodnych domów
polskich. Przybyliśmy do domu naszego kolegi szkolnego –
ks. Jana
Sikorskiego – Polaka, kapłana i Asnykowca. Dom ten to nie tylko miejsce
zamieszkania, życia i pracy naszego kolegi. To również Dom Boży – Świątynia
Pańska. I myślę, że jest to symbolem tych lat, które razem z naszym
społeczeństwem przebyliśmy od września 1945 r., początkowo jako zalążek –
jądro zarodkowe naszej Asnykowskiej społeczności – „Franciszkany” z Trójki
na placu Św. Stanisława w Kaliszu; potem jako Asnykowcy z ul. Grodzkiej, a w
końcu jako ludzie dorośli, dojrzali świadomi swych praw i obowiązków
obywatele „Tej, co nie zginęła” Niestety, nie przybyli tutaj wszyscy z nas –
dawnej klasy XI A – rocznik maturalny 1952. Niektórzy z nich już
przekroczyli „smugę cienia” i dołączyli do innych, starszych roczników
absolwentów naszego sławnego 200 – tu letniego Liceum im. A. Asnyka w
Kaliszu. Cześć ich świetlanej pamięci!
A my żyjący by móc przybyć na to spotkanie po 45 latach musieliśmy przebyć
długą drogę znaczoną wysiłkiem nas samych, naszych rodziców, wychowawców i
nauczycieli. Zaistniał również szczęśliwy ba! – powiem nawet cudowny zbieg
okoliczności i zdarzeń, które nam sprzyjały.
Zaczynaliśmy, bowiem, życie u progu 2-go po okupacji niemieckiej zniewolenia
naszego społeczeństwa, naszego narodu, naszej - wchodzącej w świat,
wyrastającej z dzieciństwa, młodości. A jednak mimo tych różnych nacisków
moralnych, materialnych, fizycznych czy wręcz odsunięcia niektórych z nas od
dalszego zdobywania wiedzy na wyższych uczelniach, po tych 45 latach my,
jako Asnykowcy istniejemy – jesteśmy – żyjemy. A teraz tu zgromadzeni możemy
śmiało i bez wstydu spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Sprawiły to lata Szkoły
i jej atmosfera oraz przeogromne poczucie więzi koleżeńskiej i pomocy,
jakiej udzielaliśmy sobie nawzajem. Była również w nas siła wewnętrznego
przekonania, że w końcu na przekór wszystkiemu dożyjemy tych dni, gdy można
będzie wreszcie praktycznie realizować hasła i słowa wypowiedziane przez
naszego kolegę w Liceum Asnyka w 1948 r., Leszek Bladowski, wówczas uczeń 8
klasy naszej szkoły na pytanie dyr. Ludomira Fabrycego – „Sztywnego”, co
ceni sobie najbardziej z przeprowadzonej właśnie lekcji historii
odpowiedział: Liberté – Egalité – Fraternité; Wolność, Równość,
Braterstwo. I myślę, że słowom tym Ci, co je wówczas słuchali, dochowali
wierności w późniejszym, codziennym życiu. A przecież przez 4 lata nauki w
naszym liceum dawano i zalecano nam inne wzorce do naśladowania w życiu,
nauce i pracy. Oto kilka z nich:
Począwszy od Bolesława B. – oficera NKWD i chyba Rosjanina, poprzez
Konstantego R. (był to nasz i wasz marszałek dwóch narodów) a skończywszy na
małym „Soso” z dalekiego Gori na Kaukazie, a z czasem wielkiego chorążego
pokoju – ojca narodów – słońca ludzkości – tow. Wisarionowicza.
I co z tego wynikło i zostało po latach? Ano nic. Jedno wielkie zero a może
dwa zera. Wychowywał nas, bowiem dom rodzinny – dom polski, patriotyczny,
tradycyjnie katolicki, w którym rodzice byli prawdziwymi rodzicami a rodzina
prawdziwą Polską rodziną.
Wielebny księże kanoniku Jego Świątobliwości! ks. dr Janie Sikorski nasz
drogi kolego szkolny i przyjacielu!
To przecież twoi czcigodni rodzice oddali tej
ziemi w ofierze wszystko, co mieli najlepszego oddali swoje zdrowie, sterane
i stracone przez ś.p. Twojego Ojca, w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu a
przez matkę w łzach i trwodze o życie męża i zdrowie dzieci podczas
niemieckiej okupacji. Mimo tego po wojnie wykształcili oni dwie starsze
córki a później mimo najgorszych lat budowy socjalizmu w Polsce, doczekali
się prymicyjnej mszy św. odprawionej w kolegiacie św. Józefa w Kaliszu przez
syna Janka, kapłana i naszego kolegę. W końcu prawdziwym finałem i
ukoronowaniem trudu życiowego był fakt, że ich najmłodszy syn a nasz szkolny
kolega Asnykowiec – Andrzej Sikorski – „Adzik” osiągnął szczyty kariery
naukowej jako profesor uniwersytetu i kierownik katedry urologii w
Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Andrzej Sikorski – brat ks.
Janka nasz młodszy kolega miał być również obecny na dzisiejszej
uroczystości. Niestety nie pozwoliły mu na to obowiązki służbowe. Dlatego na
twoje ręce drogi Janku przekazuję publicznie gorące, serdeczne podziękowanie
od mej żony Danuty oraz od siebie osobiście za niespotykany, wręcz
onieśmielający nas z żoną sposób, w jaki przyjął nas Andrzej w swej klinice
jako pacjentów, jak się nami zaopiekował i przywrócił oboje do zdrowia.
Dzięki Andrzejowi zarówno żona moja jak i ja powróciliśmy z bardzo dalekiej
podróży być może nawet z takiej, z której już nie ma powrotu. Dlatego z
głębi serca wołam słowami najstarszej pieśni studenckiej, słynnego Gaude
amus igitutr, wołam dzisiaj w Domu rodziny Sikorskich. Vivat Akademia
– Vivat Profesores a wśród nich prof. A. Sikorski znakomity lekarz,
wspaniały człowiek i niezawodny w potrzebie kolega Asnykowiec.
A rodzice innych kolegów i przyjaciół?
To przecież oni również współtworzyli
historię naszego narodu i Kraju całym swym życiem.
Stają mi wiec w pamięci:
Ś.p. Wacław Bladowski – ojciec Leszka. Jako 17-to latek, w obcym
nienawistnym, pruskim mundurze siłą wcielony do wojska, został wysłany na
front zachodni 1916 r., w czasie I wojny światowej. Tam w ogniu francuskich
dział fortecznych był „wychowywany pod Verdun” jak mówi Arnold Zweig -
pisarz niemiecki. Po powrocie do kraju – ochotnik w zwycięskim Powstaniu
Wlkp., później zawodowy wojskowy, uczestnik bitwy nad Bzurą w Armii Poznań i
jeniec oflagu w III Rzeszy do końca wojny.
Ś.p. Stanisław Nowak – dr medycyny – ojciec Andrzeja, nasz asnykowski
lekarz, przyjaciel i nauczyciel. Jako młody 17-to letni gimnazjalista
wstępuje ochotniczo do 6 pułku art. polowej w Krakowie, idąc z odsieczą
miastu zawsze wiernemu „semper fideis”. To miasto to Polski Lwów
walczący o przyłączenie do Rzeczypospolitej w list. 1918 r.; miasto
pochodzenia rodziców mojej żony – Danuty. W czasie okupacji dr St. Nowak
jest czynnym żołnierzem podziemia, oficerem Armii Krajowej, a potem
długoletnim lekarzem w naszej szkole.
Ś.p. Julian Janczewski – mgr farmacji – człowiek legenda dla mojego
pokolenia dorastających chłopców, marzących o sławie i wawrzynach. To w jego
wojenny życiorys można wpisać nasze pieśni patriotyczne o piaskach pustyni
libijskiej o Tobruku i El Gazali; o marszu z ziemi włoskiej do Polski, o
makach na Monte Cassino, które piły polską krew. A ś.p. Julian Janczewski
był jednym z nich. Był tam wtedy w tych miastach i na tych polach, których
nazwy widnieją na pomnikach i ulicach i wyryte są w spiżu, na grobie
Nieznanego Żołnierza w Warszawie, miejscu świętym dla każdego Polaka.
Ś.p. Stanisław Cichecki – człowiek, który zawsze wierzył w nieuchronny
koniec komunizmu i nie bał się tego głośno i publicznie mówić. Żołnierz –
ochotnik I-szej Brygady Legionów Polskich J. Piłsudskiego, uczestnik wojny z
bolszewikami w 1920 r., dwukrotny kawaler Krzyża Walecznych a potem po
wojnie obrońca całości naszej suwerenności i porządku wewnętrznego przed
falą komunistycznej penetracji ze wschodu. Jego syn a nasz kolega – Mietek
za postawę ojca nie był przez dwa lata przyjęty na studia wyższe, swoisty i
prawdziwy to wzór numerus clausus politikus.
Ś.p. Kazimierz Kibler – dr
medycyny – absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, urodzony w Kaliszu
wychowanek i absolwent gim. i liceum im. A. Asnyka. Ojciec dwóch synów
Asnykowców. Naszego klasowego kolegi - Wojtka oraz młodszego – Jacka –
obecnie lekarza chirurga we Wrocławiu. Dr K. Kibler całe swe dorosłe życie
związał z rodzinnym miastem. Długoletni lekarz Ubezpieczalni Społecznej i
zarządu miasta Kalisza. Naczelnik Wydziału zdrowia współtwórca i organizator
sanatorium przeciwgruźliczego na Wolicy pod Kaliszem. W wojnie obronnej w
1939 r., przeciw dwom najeźdźcom, jako oficer rezerwy Wojska Polskiego,
ordynator oddziału 6 Wojskowego Okręgowego Szpitala we Lwowie. Ucieka spod
sowieckiej okupacji na stronę niemiecką, ratując być może w ten sposób swoje
życie, gdyż brat jego – Stanisław zostaje zamordowany w Katyniu. Dr K.
Kibler całe swe życie walczył z ideologią komunistyczną. Spotkały go za to
kilkakrotnie nagłe, nieuzasadnione zwolnienia z pracy zawodowej i szykany
służbowe. Inicjator i organizator naszej klasowej, tajnej 100-dniówki, którą
urządził w swoim prywatnym mieszkaniu w dn. 5-02-1952 r., mimo oficjalnych
zakazów i okólników Wojew. wydz. oświaty z Poznania nie pozwalających na
urządzanie podobnych reakcyjnych uroczystości młodzieżowych. Po „Polskim
październiku” czołowy organizator światowego zjazdu Asnykowców, w 1957 r., w
Kaliszu. Inicjator ufundowania sztandaru szkoły, który poświęcił nasz
prefekt ks. Stanisław Antczak. Dr K. Kibler był prawym szlachetnym
człowiekiem, wzorowym ojcem i mężem, Polakiem – Katolikiem.
Ś.p. Stanisław Markowski – ojciec Kazia. Urodzony na ziemi kaliskiej,
związany z nią od kolebki. Na tej ziemi spędzający swoje dzieciństwo i życie
dojrzałe. Przedstawiciel tzw. klasy ciemiężycieli z okresu socjalizmu.
Właściciel dóbr ziemskich w okolicach Kalisza i kilku posesji w samym
mieście. Wypędzony ze swego majątku przez „władzę ludową”, został pozbawiony
swej własności. Mimo tego nie tracił nigdy humoru i poczucia godności
własnej. „Toż to prawdziwy Obywatel miasta Kalisza”, mawiała o Nim ś.p. moja
babcia, która znała dobrze ojca Kazia jeszcze z „dawnych dobrych czasów”,
sprzed I wojny światowej.
Wymieniłem tylko kilka nazwisk naszych rodziców. Pragnę na końcu wspomnieć o
naszym starszym koledze
dr Tadeuszu
Pniewskim, Asnykowcu – lekarzu poecie, pisarzu – żołnierzu kampanii
wrześniowej, konspiracji i armii Berlinga – naszym niezapomnianym
przewodniku i doradcy w młodzieńczej penetracji dojrzałego męskiego żywota.
Dr T. Pniewski do końca swego długiego życia był „młodzieżowcem” –
wychowankiem męskiego gimnazjum w starym dobrym stylu, jaki panował w liceum
im. A. Asnyka w Kaliszu. O tych latach ś.p. T. Pniewski
napisał piękne, wzruszające wspomnienia pt.: „Kalisz z oddali”.
Wszyscy nasi rodzice społeczności asnykowskiej tworzyli te rodzinne, koła,
ogniska, które zachowały w domu wiarę, polskość i patriotyzm. I co dalej?
W dniu 05-02-1952 r., na studniówce w Kaliszu
w mieszkaniu Wojtka Kiblera tak oceniałem lata szkolne:
„Już się 4-ta zima znaczy,
jak w tych starych murów cieniu,
walczymy z odwagą rozpaczy,
przeciw mózgów rozmiękczeniu.”
4 zimy – 4 lata jak długo to trwało!
A dziś? – mija 45 lat i nie wygląda to na
długi okres czasu - „Upływa szybko życie, jak potok płynie czas...”
Drodzy Koledzy! Słynny amerykański generał
George Patton - duma i chluba armii Stanów Zjednoczonych, wizytując w 1943
r., oddziały armii polskiej gen. Andersa w Iraku powiedział: „Gdyby mi dano
wybrać żołnierzy z całego świata by nimi dowodzić – Was bym wybrał –
Żołnierze Polscy!”
Drodzy Asnykowcy! Gdyby dobry Bóg i los pozwolił mi wybrać ponownie szkołę i
kolegów Was bym wybrał Przyjaciele moi i naszą starą asnykowską „budę” i ten
napis na maturalnych naszych czapkach barwnie wyszyty rękami naszych sióstr
i matek: na tle α i Ω „scio me nichil scire”. Tak bym postąpił po 45
latach od chwili matury.
A na koniec użyję słów nie swoich, użyję słów hymnu harcerskiego, Żółtej
15-stki Księdza Wesołowskiego, harcerskiej drużyny Janka Sikorskiego i
Andrzeja Nowaka, czarnej 7-demki „Karawaniarzy”, Wojtka Kiblera, Kazia
Markowskiego, Miecia Cicheckiego i braci Orleskich oraz zielonej 3-cio
Majowej drużyny Leszka Bladowskiego. Takie bowiem kolory miały nasze
harcerskie chusty.
„O Panie Boże Ojcze Nasz
w opiece swej nas miej
Harcerskich serc Ty drgnienia znasz,
nam pomóc zawsze chciej!”
Idziemy już tyle lat przez to życie. Osiągnęliśmy już chyba szczyty życiowej
kariery. Schodzimy niezauważalnie w dół. I jak tym uczniom z Pisma Świętego,
co szli do miasteczka Emaus udziela się nam zmęczenie, „ bo dzień się już
nam nachylił i ma się ku zachodowi.” Ale na razie idziemy dalej mimo
trudnej, nieraz powikłanej, życiowej drogi. I dlatego powiem na koniec
słowami naszego poety z Czarnolasu – Jana Kochanowskiego z Jego „Hymnu do
Boga”:
„Bądź na wieki pochwalon nieśmiertelny
Panie...
...Chowaj nas póki raczysz na tej niskiej
ziemi.
Jeno niech zawrzdy będziem pod skrzydłami
Twemi.”
My, nasze rodziny, nasza stara asnykowska
„buda”, miasto nasze rodzinne i cała ta kraina - nasz wspólny dom – Polska!
Dziękuję wszystkim za uwagę i
wysłuchanie tej przydługiej oracji. Ale chyba wolno – raz na 45 lat.