Waldemar Chlebowski |
Waldemar Chlebowski - absolwent
“Asnyka” z 1971 roku. Z Kalisza do Waszyngtonu Biały Dom można zwiedzać. Prawie codziennie - jeśli prezydent akurat nie przyjmuje gości - wydaje się turystom bezpłatne bilety. Jest okazja obejrzeć niektóre pokoje, m.in. salę, w której odbywają się oficjalne bankiety na cześć odwiedzających Waszyngton prezydentów innych państw. Przewodnicy opowiadają o historii Białego Domu i o pochodzeniu obrazów, mebli i innych przedmiotów składających się na wyposażenie sal. Wycieczka nie obejmuje pomieszczeń, w których urzęduje prezydent i jego współpracownicy ani Owalnego Gabinetu, gdzie prezydent przyjmuje oficjalnych gości. Wchodzą tam tylko osoby towarzyszące prezydentom, wśród nich tłumacze. Aby zostać tłumaczem, trzeba zdać serię egzaminów w Departamencie Stanu, czyli odpowiedniku polskiego ministerstwa spraw zagranicznych. No i sprawdzić się w praktyce - najpierw przy zadaniach mniej odpowiedzialnych, a z czasem - jeśli wszystko idzie dobrze - w misjach coraz trudniejszych. Kiedy tłumaczenie jest dobre? Jeśli tłumacz mówi tak, jak mówiłaby osoba, której słowa tłumaczy, gdyby znała język rozmówcy. Trzeba umieć jednocześnie słuchać i mówić, kojarzyć fakty, nazwiska, nazwy, skróty i liczby, przestawiać się na inny sposób myślenia i formułowania wypowiedzi. Chodzi nie tylko o właściwe odpowiedniki słów, ale również skojarzenia i porównania czy powszechnie znane powiedzenia i przysłowia, różne w różnych językach. Chyba najtrudniejsze do tłumaczenia są dowcipy, polegające na wykorzystaniu gry słów i skojarzeń. A opowiadanie dowcipów to hobby polityków, ostatnio nie tylko amerykańskich. Nie można oczywiście tłumaczyć wypowiedzi dosłownie, chociaż - naturalnie - nie powinno się zmieniać ich sensu. Nie można po prostu powiedzieć “Mieszko I”, bo imię księcia nic nie mówi nikomu, kto nie zna szczegółów historii Polski. Nie ma sensu powtarzać po polsku, że ktoś miał sześć stóp (wzrostu), albo że temperatura na dworze dochodziła do stu stopni (Fahrenheita). Dla Amerykanina całkowicie niezrozumiała jest informacja, że ktoś jechał TIR-em z prędkością 80 kilometrów na godzinę. Trzeba w przybliżeniu zamienić kilometry na mile i posłużyć się nazwą używaną w Ameryce na określenie dużej ciężarówki. Czasem trzeba “przełożyć” na amerykański angielski brytyjskie określenie użyte przez polskiego rozmówcę lub tłumacza. W Polsce brytyjska odmiana angielskiego ciągle jest zdecydowanie bardziej popularna - w przeciwieństwie do wielu innych krajów. W Białym Domu warunki są właściwie komfortowe. W czasie podróży z prezydentem utrudniają pracę dodatkowe drobne rzeczy rozpraszające uwagę: inne rozmowy, uwagi organizatorów wizyty i wymogi bezpieczeństwa. Między rozmowami nie zawsze jest czas nawet na krótką przerwę. Dochodzi do tego różnica czasu między Waszyngtonem a Warszawą. 6 godzin różnicy to odwrócenie dnia i nocy. Organizm potrzebuje trochę czasu, żeby się przestawić. Dlatego nie chciałbym powtarzać wizyty sprzed kilku lat, kiedy po całonocnym locie prezydenckim samolotem nastąpiło od razu kilka spotkań, przyjazd do hotelu po północy, a następnego dnia pobudka o szóstej rano i prosto z ostatniego spotkania wyjazd na lotnisko. Wolę przylecieć osobno, dwa dni wcześniej, zwykłym samolotem. Cieszę się, że Polska znormalniała i dzisiejsza młodzież ma lepszy start od nas. Nie mieliśmy przecież takich jak teraz możliwości wyjazdów, kontaktów ani wyboru lektur. Mnie osobiście to właśnie - odcięcie od świata, tłumienie myśli i swobody poszukiwania własnej drogi - najbardziej w dawnym systemie przeszkadzało.
Waldemar Chlebowski - Absolwent “Asnyka” z 1971
roku. Ukończył filologię angielską na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w
Poznaniu i studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Z Polski
wyjechał w listopadzie 1981 r. |