Pisze, komponuje, śpiewa, leczy czyli Marek
Sierakowski - wnukom
Każdy
człowiek w swoim życiu, poza załatwieniem spraw osobistych, pragnął lub
pragnie zrobić coś dla innych. Zaspokoić, chociaż częściowo ich
oczekiwania i nadzieje, spełnić choć kawałek ich najskrytszych życzeń. W
każdym z nas drzemie dusza, może społecznika, może altruisty, który za
cenę nieprzespanych nocy targnie się na działanie, które wzbudzi uznanie
innych.
Kiedy spoglądam na swoje życie, pełne
szalonych dni, a może tylko godzin, widzę chęć, własną chęć dokonania
czegoś ponad szarą rzeczywistość, ponad zwykłym wynikającym z mojego
zawodu obowiązkiem. Jestem lekarzem. To cudowne uczucie, mieć świadomość
niesienia pomocy, radości, zdrowia. Pytam więc samego siebie: dlaczego
piszę i komponuję? Chyba właśnie dlatego, że układając litery, nuty,
słowa i melodie pragnę dokonać czegoś więcej niż to wynika z mojego
powołania. Nie uciekam przed samym sobą. Nie uciekam poza granice tego
powołania. Kroczę po zakamarkach własnych odczuć, własnych doznań.
Gdy podejmowałem decyzję o powrocie do
Kalisza, mojego rodzinnego miasta, miasta mojego dzieciństwa i młodości,
byłem nieufny. Byłem niepewny dni mających nadejść. Jednak wróciłem.
Wróciłem na stare śmieci, z wiarą na spełnienie oczekiwań, na spełnienie
samego siebie. Niepewnie, bez przekonania, skierowałem swoje pierwsze
kroki do asnykowskiej braci. Spotkałem się z chłodnym przyjęciem. Nie
było zachwytów, aplauzu i braw. Ale spotkałem tam ludzi. zwykłych,
szarych, ostrożnych w swoich rozmowach ze mną. W całej swojej
niepewności a może nieświadomości ludzie ci podali mi dłoń. Wraz z upływającym czasem
stali się serdeczni i bliscy.
To dzięki nim moja niewiara, moje wahania i
wątpliwości prysnęły jak mydlana bańka. W spadających resztkach tej
pękniętej bańki dostrzegłem barwy tęczy. Tęczy, która poprowadziła mnie
w następne dni mojej kaliskiej bytności, która pozwoliła uwierzyć w sens
powrotu. Kolejne spotkania, dyskusje i zwykłe rozmowy pozwoliły mi
odnaleźć siebie, takiego jakim byłem i nadal chciałem pozostać.
Odnalazłem cząstkę własnego ja, prowadząc a
następnie organizując karnawałowe bale asnykowskie. Moja niespokojna
dusza pełna nowych pomysłów i rozwiązań poparła ideę utworzenia
Stowarzyszenia Asnykowców. A kiedy ONO powstało, zaświtała we mnie myśl
przystrojenia tego nowego tworu czymś własnym, osobistym. Czymś co
byłoby moim, z serca wypływającym, podarunkiem dla naszego
stowarzyszenia. Z tych myśli zrodziła się “Pieśń Asnykowców”. I nie jest
dla mnie istotne, jak to moje dziecko przywoływane jest na kolejnych
spotkaniach. Spontaniczność i zaangażowanie, z jaką koleżanki i koledzy
śpiewają słowa tej pieśni są wspaniałe. Dla mnie jest to największą
nagrodą i wyróżnieniem.
W tym samym czasie, kiedy powstał hymn czy
pieśń asnykowców, rodziło się kaliskie radio, Radio Centrum. Podczas
jednego z naszych koleżeńskich spotkań powstał pomysł zrealizowania
radiowej audycji o nas asnykowcach, pomysł informowania kaliszan o tym
co robimy. I chociaż nie samymi asnykowcami Kalisz stoi, pomysł
przyjęto. Byłem jednym z pierwszych, którzy kupili tą myśl. Nie mając
żadnego doświadczenia, razem z Heleną Mnich, postanowiliśmy porwać się
na coś takiego. Zabraliśmy się do pracy nie wiedząc, jak ugryźć ten
kąsek, z czym to, to znaczy audycję radiową się je.
Początki były szalone. Wiedzieliśmy, co
prawda, jak wygląda mikrofon, w mniejszym stopniu nasza wiedza dotyczyła
studia radiowego, ale żadne z nas nie wiedziało jak się w nim zachować.
Ilość informacji, jakie mieliśmy do przekazania była ogromna. Ale, gdy
zamknięto za nami dźwiękochłonne drzwi studia i rozbłysło czerwienią
światło oznajmiające, że jesteśmy na antenie, oboje byliśmy ugotowani.
Jak wypadła nasza pierwsza audycja? Ocena należy do słuchaczy. Helena i
ja pamiętamy, że po wyjściu na korytarz postanowiliśmy zrealizować
następną, znacznie lepszą.
Dziś, po kilku miesiącach współtworzenia
radiowych audycji asnykowskich, patrzymy na naszą pracę, jak na coś co
po prostu musi być. Czego nie tylko asnykowcy, oczekują od nas i od
stowarzyszenia.
Jesteśmy przekonani, że jest wielu ludzi,
którzy oczekują i słuchają tych programów. A jeżeli, w gronie osób nie
słuchających Radia Centrum i naszych audycji “W Asnykowskim Kręgu”,
znajdzie się w najbliższych miesiącach chociaż jeden, a może dwóch
ludzi, do którego dotrą nasze głosy, będziemy zadowoleni. A jeżeli
włączą oni radioodbiorniki, aby wysłuchać nas ponownie, będziemy
szczęśliwi. Usatysfakcjonuje nas świadomość, że jesteśmy chcianym i
oczekiwanym, radiowym dzieckiem.
Będziemy pukać w naszych audycjach do
waszych asnykowskich serc, do waszych myśli i wspomnień. Będziemy z
Wami.
Marek Sierakowski |