Mówią o nich
różnie: mafia, klan, rodzina, a to po prostu "Asnykowcy", czyli
wychowankowie Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu,
zjednoczeni duchem i ciałem w Stowarzyszeniu, które istnieje formalnie od
1990 roku, a nieformalnie od początku szkoły czyli od zawsze. Nie jestem
kaliszaninem, szacownej szkoły nie kończyłem, lecz gdy przed laty w tym
mieście zakładałem rodzinne gniazdo, los zetknął mnie z "Asnykowcami"
zarówno w zawodowym jak i społecznym, kulturalnym działaniu, i tak już
pozostało do dzisiaj. Mogłem więc zza okularów, z dystansu, przypatrywać się
fenomenowi tej więzi z tradycją, latami młodości, szkołą i nauczycielami,
tym pomostem przeszłości z teraźniejszością, którą "Asnykowcy" uparcie
budowali. Dziś, kiedy zegar czasu odlicza kolejne roczniki "Asnykowców", w
tym także mojego syna, dystans ten niebezpiecznie się zmniejszył, pora na
refleksje, które za co dziękuję, mogę pomieścić w tym wydawnictwie.
Myślę, że o sile "Asnykowców" decyduje przede
wszystkim fakt, że to najstarsze kaliskie gimnazjum było szkołą męską. Tu
kierowali po nauki swoich synów szacowni obywatele, stąd wyruszali na wyższe
uczelnie, a potem w świat, choć wielu z nich powracało do rodzinnego
gniazda. A że szkołę cechował wysoki poziom nauczania, nowoczesność i
otwartość, o czym tak mądrze mówił prof.
Józef Garliński;
że tu na co dzień teraźniejszość spotyka się z przeszłością; wykładali tu
niezapomniani nauczyciele - "profesorskie osobistości", nic dziwnego, iż
powrót do niej był niejako obowiązkiem. Jak mawiał książę de Levis "noblesse
oblige", więc ci wspaniali mężczyźni którzy okrzepli rodzinnie i zawodowo w
gospodarce i w finansjerze, w świecie medycyny, na szczeblach władzy
ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, wracali we wspomnieniach do swych
szkolnych, "górnych i chmurnych" lat. Okazjonalne spotkania zjazdowe dały
asumpt do częstszych kontaktów i tak wyłoniło się stowarzyszenie, które
łączy "Asnykowców" i jest motorem działań kulturalnych, turystycznych,
sportowych; towarzysko-koleżeńskich biesiad i konferencji. Oddając należny
szacunek paniom, które w latach sześćdziesiątych przekroczyły "Asnykowski"
szaniec, wnosząc do szkoły, a potem do Stowarzyszenia, ową aurę kobiecego
magnetyzmu, to przecież mężczyźni są lokomotywą ciągnącą asnykowski pociąg.
I tak szczęśliwie się składało i składa, że załoga tej lokomotywy posiada
niespożyty zapas energii, czasu, cierpliwości, aby skrzyknąć do wagonów
pasażerów i ruszyć według asnykowskiego rozkładu jazdy w podróż. Były na tej
drodze rajdy i bale, opłatkowe spotkania i koszykarskie emocje, wystawy,
poezja, piosenki i listopadowe "pawlikanalia". Były zjazdowe łzy wzruszenia
i głęboki żal za tymi, którzy opuścili nasz ziemski, przyjacielski krąg.
Była obecność na radiowej antenie, telewizyjnym ekranie oraz szpaltach
prasy. Myślę, że "Asnykowcy" najbliżej są XIX-wiecznej tradycji działania
towarzystw, bez dotacji, urzędowego sformalizowania, a opierających się na
przyjacielskich i koleżeńskich kontaktach w inicjatywach na rzecz miasta,
szkoły, otoczenia. I w tym chyba ta siła, że nikt nikogo do niczego nie
przymusza, że pewne obowiązki organizatora przejmuje się z własnej woli, że
w ten krąg wchodzi się niedostrzegalnie, gdy od matury minie czas- niezbędny
na małą naszą stabilizację i ten dystans do życia i jego spraw, i trochę
żal, że w tej asnykowskiej rodzinie nie widzę jakoś, aktualnie uczących w
Liceum nauczycieli. Czyżby nadwyrężało to ich profesorską powagę? To Was,
Panie i Panowie, będą wspominali za lat piętnaście czy dwadzieścia
tegoroczni absolwenci.
To oni poniosą w świat obraz szkolnych lat, tak jak nieśli ich starsi
koledzy:
Winczakiewicz,
Garliński,
Pniewski, Wende
i wielu innych. Asnykowcy, tworząc historię szkoły i miasta, istnieją dzięki
Wam, ale zależność ta jest wzajemna. Gdy przypominam sobie, z jaką dumą
dzieci "Asnykowców" podczas samochodowego rajdu mówiły o tym, co łączy w tą
wielką rodzinę ich rodziców, a była to szkoła i pamięć i niej, to wiem, że
pomost międzypokoleniowy jest niezmiernie silny, że przyszłość
Stowarzyszenia rysuje się w żywych barwach. Dobrze więc byłoby, gdyby pomost
ten między Stowarzyszeniem a Liceum był tak szeroki, by we wspólnocie
asnykowców pomieścił uczniów, absolwentów i nauczycieli. Wtedy najpewniej
zabrzmią strofy wiersza
Tadeusza
Pniewskiego:
"Aż tu wbiegam na
szkolny dziedziniec,
Chcę zagrać z tobą w szkolnego palanta!
Wtem słyszę dzwonek! Niech ten czar nie minie
I lekcja niech trwa!..."
Andrzej Zmyślony "Lekcja niech trwa", w
Biuletyn Stowarzyszenia..., nr 5, kwiecień 1995 |