Ciemność widzę
Niewiele
jest państw w których nie stanęłaby noga absolwenta naszego liceum.
Ja i dwaj moi koledzy, także Asnykowcy, Wiesław Waszak i Michał
Jackowski, przez kilka miesięcy przebywaliśmy w Afryce
Południowo-Zachodniej, konkretnie w Angoli. Dla nas, Polaków to
bardzo egzotyczny rejon świata. Dociera tu niewielu obcokrajowców,
służby dyplomatyczne wielu państw ostrzegają przed miejscowymi
niebezpieczeństwami. Zagrożenia owe podzielić można na dwie grupy:
wynikające z klimatu, warunków sanitarnych, tamtejszej fauny i flory
oraz warunków bytowania mieszkańców w wyniszczonym niedawną wojną
domową, biednym kraju, w którym władzę od lat dzierży wąska grupa
miejscowej bogacącej się elity. W tej biedzie każdy biały
postrzegany jest jako bogacz, któremu można zabrać wszystko łącznie
z życiem. Charakter naszego pobytu, realizacja określonej misji
gospodarczej, wymagał częstego przemieszczania się oraz kontaktów i
współpracy z miejscowymi. Czyniliśmy to na ogół z wynajętą
angolańską ochroną uzbrojoną w długą broń.
Czynnikiem który w Angoli łączy
tamtejszą 12-sto milionową ludność, ludność państwa czterokrotnie
powierzchniowo większego od Polski, jest język portugalski. Tereny
te przez ponad czterysta lat, do 1975 roku, były we władaniu
Portugalczyków. Mimo bariery językowej (kilka miesięcy pobytu to za
mało na opanowanie języka) uzyskaliśmy wiele wiadomości, dokonaliśmy
ciekawych obserwacji, doznaliśmy niezapomnianych, czasem szokujących
wrażeń.
W 1975 roku, w okresie wyjazdu
Portugalczyków, przez trzy miesiące przebywał w stolicy Angoli
Luandzie Ryszard Kapuściński. Swoje przeżycia spisał w interesującej
książce „Jeszcze dzień życia”. My byliśmy dłużej, wytykaliśmy nosy
poza Luandę, mieliśmy bezpośredni kontakt z dużą liczbą Afrykanów.
Wrażeń nam nie brakuje, nie starcza natomiast kunsztu literackiego.
Obfitość tematu zmusza mnie do wyboru.
Przekazuję więc tylko nieco informacji o mieszkańcach Angoli i
warunkach ich życia. Ludność państwa składa się z wielu
akcentujących swoją odrębność plemion należących do grupy
Bantu. To pokłosie sztucznych, administracyjnych granic nakreślonych
przez kolonizatorów. Liczebnie dominują w kolejności plemiona
Owimbundu, Kimbundu i Bakongo. Władzę w państwie opanowali Kimbundu.
Wąska grupa „trzymających władzę” jest rażąco bogata. To m.in. wynik
czerpania korzyści z miejscowych bogactw naturalnych: ropy naftowej,
rud metali kolorowych, diamentów. Rządzący, przy pomocy wojska i
policji, utrzymują spokój w kraju chroniąc interesy międzynarodowego
kapitału drążącego miejscowe bogactwa. Naród ledwo egzystuje.
Leżąca nad oceanem Luanda liczy ponad
cztery miliony ludzi i rozrosła się do monstrualnych rozmiarów w
wyniku kilkudziesięcioletniej wojny. W 1975 roku stolica liczyła
około siedemset tysięcy mieszkańców, w większości osób pochodzenia
portugalskiego. Angolańczycy zamieszkiwali głównie interior,
utrzymując się w przeważającej mierze z pracy najemnej u
portugalskich posiadaczy ziemskich oraz z niewielkich upraw i
hodowli. Portugalczycy organizowali produkcję i zbyt (m. in. bawełny
i kawy). W wyniku wojny część rolników portugalskich wymordowano,
reszta uciekła. W państwie zapanował chaos, nastąpiły
międzyplemienne rzezie inspirowane hasłami zdobywania wolności, a
wspierane przez dwa istniejące wówczas na świecie obozy polityczne:
kapitalistyczny i socjalistyczny. Na nieszczęście Angolańczyków
ziemia na której mieszkają kryje w sobie moc bogactw naturalnych.
Było więc o co walczyć rękoma czarnych wojowników. W kraju
zapanowały głód i nędza. Wielu zgłaszało się do wojska za garść
pożywienia. Gdy w wyniku walk brakowało mężczyzn, do wojska, z
łapanki, siłą wcielano dzieci.
Jedynym, w miarę spokojnym, wolnym od
walk terenem były okolice stolicy. Dlatego do Luandy kierował się
strumień uciekinierów z całego kraju. Po ucieczce Portugalczyków
szybko zasiedlono bloki i rezydencje, parki i skwery zabudowano
slumsami. Ich pierścień rozrósł się i sięga dzisiaj wielu
kilometrów. W tych skleconych z czego się dało lepiankach koczują
bez wody, prądu, warunków sanitarnych ponad trzy miliony osób.
Smród, wszędzie pełno śmieci których hałdy są od czasu do czasu
podpalane. Na śmietniskach bawią się dzieci, których jest tutaj
bardzo wiele. Równocześnie uderzają czyste i mogące się podobać
ubiory części młodzieży.
Średnia wieku jest niska, wynosi około
czterdziestu lat. To efekt głodu, ubóstwa, wojny i warunków
życia. Wysoka jest śmiertelność wśród dzieci. Widziałem osoby
pijące wodę z kałuży. Zastraszające rozmiary osiąga AIDS. Publiczna
służba zdrowia jest nieliczna, na niskim poziomie, skorumpowana jak
prawie wszystko. Sytuację minimalnie ratują misyjne ośrodki zdrowia.
Garstka najbogatszych (głównie członków władz) na leczenie i zakupy
lata do odległej o ponad dwa tysiące kilometrów RPA.
Na ulicach dominują kobiety, na
głowach których, dosłownie i w przenośni, ciąży utrzymanie rodzin.
Noszą w miskach najróżniejsze produkty próbując utrzymać się z
ulicznego handlu. Często z chusty na plecach wystaje głowa
niemowlęcia, a pod nogami plączą się starsze dzieci. Mężczyzn widać
wyraźnie mniej, to skutek wojny, a także lenistwa Angolańczyków.
Część z nich to wojenne ofiary z amputowanymi kończynami.
Życie toczy się wolno, czas nie jest
żadną wartością, punktualność i obowiązkowość to cechy, które nie
miały kiedy się wykształcić. Perspektywa życiowa Angolańczyka sięga
zachodu słońca, celem jest dotrwać do wieczora. Przy okazji, dzień
kończy się tu wcześnie i gwałtownie, słońce wsiąka w horyzont i w
ciągu kilkunastu minut robi się ciemno. Trakty komunikacyjne w
dzielnicach slumsów są wówczas rozświetlane tysiącami migoczących
płomieni kaganków zanurzonych w butelkach z naftą. Przy takim
oświetleniu próbuje się kontynuować uliczny handel.
Większość społeczeństwa to analfabeci.
Widać wysiłki państwa, aby dać części dzieci podstawy wykształcenia.
Nieliczne szkoły, często w bardzo prymitywnych warunkach, pracują do
wieczora. Wynagrodzenia nauczycieli są niskie i nieregularne.
Miejscowa elita kształci swoje dzieci w kilku elitarnych szkołach w
których wykładają zakontraktowani Portugalczycy. Miejscowy
uniwersytet nie tylko architektonicznie ma poziom parterowy. Na
studia za granicą mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi.
W Luandzie i Angoli panuje wielkie
bezrobocie. Organizowane przez Portugalczyków rolnictwo upadło. Z
bogatych przybrzeżnych łowisk atlantyckich prawie się nie korzysta.
Przemysłu praktycznie nie ma. Funkcjonuje kilka byłych zakładów
portugalskich: rafineria, cementownia, huta szkła, browar. Sypie się
nie remontowana i nie rozbudowywana infrastruktura komunalna. Do
byłych portugalskich dzielnic miasta prąd i woda docierają w kratkę,
na chodnikach tworzą się zapadliska po awariach wodociągowych. Windy
nie działają, nie ma ich kto i czym naprawić. Nie remontuje się
budynków mieszkalnych, nie dokończono rozpoczętych przez
Portugalczyków budów. Ponad trzydzieści lat przy niewykończonych
konstrukcjach budynków stoją zardzewiałe szkielety dźwigów.
Zaprzestały działania nieliczne linie kolejowe. Dyszą z przeciążenia
stare lotnisko (duży ruch, lądują tutaj największe samoloty na
świecie, sami przylecieliśmy z Johannesburga Airbusem z ponad 300
osobami na pokładzie) i port oceaniczny przyjmujący potężne ilości
kontenerów z wszelkimi towarami, głównie konsumpcyjnymi. Spiętrzone
kontenery w porcie sięgają kilku kondygnacji. Na prędkie wydobycie
właściwego i to przy wsparciu łapówki, szanse są tylko nieco większe
niż na wygraną w totolotku. Towar nie odebrany w ciągu miesiąca
przepada. To on prawdopodobnie zapełnia miski ulicznych handlarzy.
Na prowincji ruch kołowy po szlakach
komunikacyjnych (czytaj wertepach) jest symboliczny. W porze
deszczowej praktycznie ustaje. Natomiast trakty komunikacyjne w
stolicy zapchane są starymi, poobijanymi samochodami. Obowiązuje
zasada, kto bardziej zdecydowany ten ma pierwszeństwo. Na szczęście
intensywność ruchu nie pozwala na duże prędkości. Dominują marki
japońskie. Czasami da się zauważyć nowy, luksusowy pojazd z napędem
na cztery koła. Czarnoskóry właściciel porusza się zawsze w
towarzystwie uzbrojonej ochrony. Nie brakuje rozklekotanych
ciężarówek, które, obok samolotów, są podstawowym środkiem łączącym
stolicę z resztą kraju. Samochodowych warsztatów naprawczych,
podobnie jak fachowców, jak na lekarstwo, stąd wiele porzuconych
pojazdów na poboczach. Ich koła wykorzystywane są do budowy
drewnianych taczek. Z racji własnej ropy paliwo jest tu tanie, w
granicach 15% ceny w Polsce, natomiast inne produkty są przeciętnie
dwukrotnie droższe (pochodzą z importu).
Rdzenni mieszkańcy Angoli mają ciemny,
prawie czarny kolor skóry. Ale kilka wieków pobytu Portugalczyków
zrobiło swoje, jest wiele osób o jaśniejszej karnacji, niektóre o
bardzo szlachetnych rysach. Widziałem też „białych murzynów”, osoby
o przejaskrawionych rysach murzyńskich, ale z jasnoróżową skórą i
żółtorudymi włosami. Włosy to odrębny temat. Tak wielkiej fantazji i
cierpliwości w układaniu damskich fryzur nie ma chyba nigdzie na
świecie. Siedzące przed slumsami kobiety tworzą na swych głowach
istne cuda. Ja natomiast będąc zwolennikiem tradycyjnej,
europejskiej męskiej fryzury zmuszony byłem korzystać z usług
murzyńskiej fryzjerki w byłym portugalskim hotelu, płacąc za każdym
razem 25 dolarów USA. W ramach tej ceny, ze względu na zagrożenie
AIDS, nie używano brzytwy i żyletki.
Angolańczycy są narodem szukającym
wiary, tej w przyszłość ziemską i tej dotyczącej sił
nadprzyrodzonych. Portugalczycy pozostawili trochę kościołów w
których pracują misjonarze – także Werbiści z Polski – i które nie
narzekają na brak frekwencji. Głównie rozwijają się jednak sekty
importowane z Brazylii. Związki z Brazylią są wielowątkowe.
Angolańczycy oglądają w miejscowej siermiężnej telewizji
brazylijskie seriale, młodzi wzorują się na brazylijskiej modzie.
Warto przypomnieć, że w ciągu czterech wieków z terenów Angoli
„pozyskano” ponad trzy miliony niewolników przewożąc ich m.in. na
teren Brazylii. Brazylijski karnawał ma swoje korzenie w Afryce. Co
roku, w lutym, po nadoceanicznym bulwarze Marginal w Luandzie,
przetacza się skromniejszy, ale równie wielobarwny, wielogodzinny i
budzący wielkie emocje korowód tańczących i śpiewających. Ze
specjalnej trybuny obserwuje go prezydent państwa i towarzyszący mu
notable. I w Angoli i w Brazylii językiem urzędowym jest
portugalski. Wracając do wiary, dalej popularne są wierzenia ludowe,
bywa, że wyrażane ukamienowaniem bądź otruciem współplemieńca
oskarżonego o rzucenie czarów.
W Angoli silna jest więź plemienna i
rodzinna. Krewni starają się sobie pomagać, trwają poszukiwania osób
zaginionych w wojnie, pogrzeby gromadzą licznych uczestników. Dzieci
i młodzież są pełni energii, reagują żywiołowo, są bardzo sprawni
fizycznie, chętnie kopią piłkę nożną (w razie jej braku szmaciany
zwitek). Kibicują piłkarskiej drużynie Portugalii. Osoby dojrzałe
ogarnia apatia, wyraźnie oszczędzają energię życiową, być może część
z nich nie otrząsnęła się jeszcze po niedawnej wojnie.
Murzyni są bardzo
spostrzegawczy, sprytni, potrafią szybko się uczyć i działać na
własną, indywidualną korzyść. Mają jednak trudności z
wykorzystywaniem wiedzy, nie potrafią skutecznie przewidywać,
planować, organizować, koordynować, analizować i wnioskować,
mają kłopoty z podzielnością uwagi.
Prości ludzie są otwarci i przyjaźni,
ci , którzy wdrapali się na jakieś lokalne „stołki” często
nieprzyjemnie podkreślają swoją wyższość. Wielu Afrykanów jest
uzdolnionych artystycznie. Imponowały mi rzeźby, obrazy i inne
wyroby oglądane na targu w Benfice.
Mieszkańcy Angoli ze względów
administracyjnych i ekonomicznych mają ograniczone możliwości
podróży po świecie. W samej Afryce tylko w kilku krajach żyje się
lepiej. Ale mimo izolacji potrzeba lepszego życia narasta i jest
coraz bardziej odczuwalna. Tylko jak to osiągnąć…
|
|
|
Od lewej: Krzysztof
Abram,
trzcina cukrowa, Wiesław Waszak
i Michał Jackowski. |
Autor z przyboczną gwardią. |
Zaduma. |
|
|
|
Gdzieś w Afryce... |
Angolańskie "marsjanki". |
Pierwsze w życiu zdjęcie narybku
z Fundy. |
|
|
|
Co kilka głów to nie jedna. |
Wypad na sawannę. |
Stali i tymczasowy mieszkańcy Luandy:
Caripande, Krzysztof,
Jose i Domingos. |
|
|
|
Barra do Kwanza, wioska rybacka nad
Atlantykiem. |
Przed świątecznym posiłkiem
w Kifandongo. |
Slumsy Luandy. |
Krzysztof Abram,
październik 2005 r.