Wrzesień, miesiąc wielkich
powrotów, odgrzebywania wiadomości w głowach i zagrzebywania wspomnień
wakacyjnych. Niestety. To, co dobre, szybko się kończy. Spróbujcie jednak w
szkolnej krzątaninie umieć dostrzec coś miłego (chociażby szkolną gazetkę).
Wmawianie sobie, że przed wami dziesięć miesięcy katuszy (tym bardziej, że nie
jest to zupełna prawda) nie sprzyja dobremu samopoczuciu. Wręcz przeciwnie.
Powoduje różnego rodzaju dolegliwości np. wypadanie włosów, przyspieszone bicie
serca, nerwobóle, reumatyzm, strajk szarych komórek, chroniczne zapalenie
kciuka, uniemożliwiające posługiwanie się narzędziem piśmienniczym, kurza
ślepota, zapalenie migdałków, swąd stóp, unieruchomienie stawów (czyli postawa
p.t. manekin), spazmatyczne lęki, przyspieszony przyrost paznokci, pieczenie
łokci, mrowienie pięt oraz... piętrzenie się samobójczych myśli. Nie pozostaje
więc nic innego, jak pozytywne nastawienie do świata, ludzi i przede wszystkim
szkoły, która jest, jakby nie było, naszą ostoją.
Wrzesień to także miesiąc większego niż zwykle zapału do tworzenia gazetki. Dużo
nowych osób, pomysłów, planów. Oby tak do końca roku...
Radzimy nie bać się dłużnych tekstów i nie omijać ich z daleka. Po pierwsze
dlatego, że są ciekawe, po drugie to trening przed kilkutomowymi lekturami. Mamy
nadzieję, że ten numer was zaciekawi i rozbawi. Serdeczne podziękowania za pomoc
dla Marka Huka i jego komputeraskłada Redakcja.
Na pierwszym walnym zgromadzeniu
nauczycieli i uczniów - tzw. Radzie Nauczycielskiej z uczestnictwem młodzieży
ustalono, że sprawdzianów tygodniowo może być dwa, góra trzy.
Początkowo uczniowie zdobyli się na dyskusję, lecz pod presją nauczycieli ich
odwaga stopniowo zanikała (wolą uczniów było i jest zmniejszenie tej liczby do
maksimum dwóch sprawdzianów tygodniowo).
Niestety, nie zgadzam się z tym werdyktem i proszę wszystkich czytających ten
artykuł o wytrwanie do końca.. . Szkoła niewątpliwie została stworzona dla
uczniów i to własnie oni (my) będą musieli pisać owe sprawdziany. Z własnego do
świadczenia wiem, że w ciągu tygodnia niemalże niemożliwym wysiłkiem jest
przerobienie takiego materiału, a następnie wykazanie się jego znajomością .
Przynajmniej dla przeciętnego licealisty. A tym bardziej dla maturzysty! W
ubiegłym roku szkolnym zdarzało mi się, że po nauczeniu się na dwa sprawdziany,
na naukę trzeciego nie miałam już nie tylko chęci ale i siły, i czasu .
Po przeprowadzeniu małej ankiety stwierdzam również, że widok ucznia "kującego"
dniami i nocami nie jest zadowalający ani dla licealisty, ani dla rodzica, ani
nawet dla nauczyciela.
Ligia Marcinkowska
Kochani, czy wiecie, jakie ogromne zmiany zaszły w szkole podczas wakacji?
Otóż odnowione zostały ściany korytarza, łącznie z kolumnami! Oprócz tego szkoła
rozbłysła blaskiem kilku nowych lamp halogenowych, a w kącie między schodami a
ścianą błyszczy nowiutki aparat telefoniczny!
Niedawno odwiedzili nas niecodzienni goście. Chłopcy z Hare Kryszna urządzili obok damskiej toalety mały pokaz swoich egzotycznych kostiumów i muzyki, skracając przy okazji o kilka minut lekcję. Tak trzymać Kryszniacy!
Są już w szkole nowi, "tymczasowi" profesorowie praktykujący na nas swoje umiejętności dydaktyczne Ich obecność z pewnością pozwoli nam odetchnąć od trudów nauki.
Z powodu pobytu inicjatorki ruchu w Kaliszu, Asnyk zdecydował się wziąć udział 13 września (piątek) w akcji "Clean up the world". Wystarczy spojrzeć na datę, by łatwo zrozumieć dlaczego do sprzątania nie doszło. Pech, bo rozpadało się.
Tego samego dnia, ale wieczorem, kino "Oaza rozbrzmiewało muzyką reggae w wykonaniu chłopców z Hare Kryszna (szczegóły na następnych stronach).
I tak oto przeżyliśmy ten pechowy trzynasty piątek cało i zdrowo,(niestety szkoła też).
Uwaga gnębiciele! W sobotę 14 września odbyło się ślubowanie kotków. Od tej pory są to już KOTY. Wymagany jest większy szacunek przy gnębieniu.
Uczniowie! Pamiętajcie, by zawsze nosić na swoich nóżkach firmowe tenisówki. Niedostosowanie się, co najwyżej grozi wyrzuceniem z lekcji lub naganą dyrektora.(Szkoda tylko, że nauczycieli to prawo nie obowiązuje)
A teraz coś dla otuchy: od 17 września ruszyły niepytane numerki.
Szkolna biblioteka wzbogaciła się o nowe pozycje (biologię Villego, leksykon politologii, dwa tomy Historii, trzy sztuki "Innego świata"), to wszystko za sprawą "przetrzymywaczy lektur. Apel nasuwa się sam: czytelniku, nie działaj pochopnie, pomyśl dwa razy zanim oddasz książkę!
Aśka Horyza
W czwartek 12. Września o godzinie 17.21, z sześciominutowym opóźnieniem,
rozpoczęła się rada grona pedagogicznego z przedstawicielami młodzieży szkolnej.
Zebranie otworzył pan dyrektor odczytaniem porządku obrad. Początkowo wśród
profesorów panował gwar, zupełnie jak między uczniami przed rozpoczęciem lekcji,
ale po pierwszych słowach pana Podgórnego na sali uciszyło się. Klasy pierwsze
zapoznano, a klasom starszym przypomniano o obowiązkach, karach, prawach i
narodach dla uczni. Ze względy na ilość owych zasad redakcja postanowiła
przytoczyć tylko kilka z nich, o których mogliście nie wiedzieć lub przez
wakacje zapomnieć, a które mogą Was zainteresować.
Przede wszystkim nie można wychodzić w czasie lekcji poza teren szkoły, nie
wolno zostawać w klasie podczas przerw(?!), no i oczywiście obowiązuje obuwie
zmienne. Ponadto kategorycznie zabronione jest przebywanie w szkole pod wpływem
alkoholu oraz handlowanie wszelkimi używkami. Nieprzestrzeganie tych ostatnich
reguł, a także częste wagary, mogą spowodować nawet usunięcie delikwenta ze
szkoły. Po odczytaniu naszych praw przystąpiono do dyskusji nad propozycjami
wnoszonymi przez młodzież. Pierwszą odważną okazała się przewodnicząca samorządu
szkolnego. Zapytała o kontynuację losowania niepytanych numerków, dzień
młodzieży, dyskoteki (przynajmniej dwie), konieczność noszenia identyfikatorów,
dyżury przy wejściu oraz koszulki z emblematem szkoły. W sprawie numerków
profesorowie i uczniowie byli zgodni.
W odpowiedzi na wątpliwości profesor Rudej, profesor Kowalska zapewni- ła, że
powtarzanie się numerków jest mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o sprzedaż
koszulek, organizowanie dnia młodzieży i dyskotek (na których według
nauczycieli, bawiliśmy się dobrze i w sposób kulturalny) grono pedagogiczne nie
miało żadnych zastrzeżeń. W kwestii dyżurów zdania były podzielone, wywiązała
się krótka dyskusja, ale decyzja ostatecznie nie została podjęta. Z kolei
rozmowa na temat identyfikatorów nabrała naprawdę szybkiego tempa. Młodzież była
zdecydowanie przeciwna noszeniu ich, zaś nauczyciele mieli odmienne zdanie
podkreślając, iż skoro zdecydowaliśmy się wybrać tę szkołę i udało nam się
zostać jej uczniami, powinniśmy być dumni mogąc to okazać właśnie poprzez
noszenie identyfikatorów. Wśród profesorów pojawiła się wtedy myśl powrotu do
mundurków. Kolega z IVa przestrzegł jednak, że skoro młodzież nie chce
identyfikatorów, na pewno nie zaakceptowałaby mundurków. Wracając do "szkolnych
wizytówek", głos w tej sprawie zabrał jeszcze kolega z IIb, który wyraził swoje
niezadowolenie, że wprowadzone identyfikatory nie były sprawdzane mimo
wcześniejszych ostrzeżeń (chyba nikomu więcej brak kontroli nie przeszkadzał ?).
Uczniowie argumentowali swoje stanowisko tym, że owe wizytówki szybko się
niszczą i większość z nich już w tej chwili nie nadaje się do użytku. Na to
jednak znalazła się rada: te najbardziej zniszczone wymienione będą na nowe. Tak
więc identyfikatory zostają. Kolejna poruszona sprawa dotyczyła obuwia
zmiennego. Pan profesor Łukasiewicz zaproponował zamianę tenisówek na buty
sportowe ( adidasy), motywując to higieną i względami zdrowotnymi (chodzi o
przykry zapach i płaskostopie). Młodzież choć nie wypowiadała się w tej sprawie,
całym sercem i duszą była za sugestią pana wuefisty. Łatwo się jednak domyślić,
że dzięki tej formie poparcia wniosek nie mógł przejść i nie przeszedł. Padła
również propozycja zmniejszenia maksymalnej liczby sprawdzianów w tygodniu z
trzech do dwóch. Początkowo ją przyjęto, ale po protestach nauczycieli i
dokładniejszym przeanalizowaniu argumentów za i przeciw, obie strony postanowiły
pozostać przy trzech sprawdzianach.
W imieniu klas maturalnych koleżanka z IV zapytała, czy możliwe byłoby
zrealizowanie całego materiału klasy czwartej w ciągu jednego semestru.
Propozycja spotkała się z poparciem niektórych profesorów, wniosek jednak nie
przeszedł ze względu na zbyt małą ilość czasu w stosunku do ilości materiału.
Uczennice z klasy IIe zabrały głos w sprawie niedogodnej sytuacji na lekcjach
W-F w klasach pierwszych i drugich, spowodowanej brakiem dostaecznej przestrzeni
dla ćwiczących (bywa, że na sali musi zmieścić się 60 osób!) oraz związanej z
tym ciasnoty w szatniach. Pan dyrektor odpowiedział, że sprawy tej nie da się
rozwiązać, to znaczy nie da się zmienić planu, którego obecna wersja i tak jest
najlepsza z możliwych, by zaś choć trochę polepszyć warunki w szatniach obiecał
założyć dodatkowe wieszaki. Dodał także, że rozwiązaniem problemu mogło by być
rozszerzenia tygodnia pracy do 6 dni. Takie wyjście wydaje się jednak
niemożliwe. Następnie rada wysłuchała pani profesor Podgórnej, która mówiła o
zakupie nowych książek do biblioteki. Udało się to dzięki pieniądzom uzyskanym z
kar za przetrzymywanie lektur. Jak widać nie ma tego złego co by na dobre nie
wyszło. Profesor Urbaniak, zapytany o dokładne przeznaczenie pieniędzy ze
składek uczniowskich na gabinety informatyczne, podał listę zakupionych rzeczy
(dyski twarde, dyskietki, myszki). Dodał również, że pierwsza zeszłoroczna i
tegoroczna składka przeznaczone były wyłącznie na ubezpieczenie gabinetów. Na
zebraniu uzgodniono ponadto, że pierwszy poniedziałek miesiąca odbywać się będą
spotkania trójek klasowych z dyrekcją. Poinformowano także, że gdybyście czuli
się chorzy powinniście udać się do lekarza, który przyjmuje w szkole w
poniedziałki między godziną 8.00 a 15.00, w pozostałe dni możecie liczyć na
pomoc medyczną szkolnej pielęgniarki. Na tym zebranie zakończyło się o 18.15 pan
Podgórny podziękował młodzieży za przybycie, po czym przedstawiciele klas
rozeszli się do domów.
Aśka Horyza i Dominika Białas
Wszyscy wiemy jak wyglądają dziewzyny z IVa prowadzące szkolny radiowęzeł: Ola to wysoka szczupła brunetka w okularach, Monika, niepozorna, urocza blondynka. Ale czy znamy je tak naprawdę? Może trochę przybliży nam ich postacie poniżej napisana rozmowa.
1. Czy puszczacie w radiowęźle piosenki, które podobają się innym, czy
takie, które Wam bardziej się podobają?
· Oczywiście, że podobają się nam puszczane przez nas utwory. Zdajemy sobie
jednak sprawę, że nie wszystkim odpowiada rodzaj muzyki, którą prezentujemy.
Dlatego chciałyśmy podkreślić, że każde przyniesione przez Was nagranie
usłyszycie w głośnikach szkolnego radiowęzła.
2. Jak wygląda zdobywanie kaset z najnowszymi nagraniami? Czy
jesteście aż tak wielkimi melomankami, że wszystkie kasety z nowościami macie na
własność, kupujecie "od ręki"?
· Z tymi najnowszymi nagraniami bywa bardzo różnie. Kiedy chcemy mieć jakiś nowy
utwór wybieramy się do Radia Centrum lub po prostu bie- gamy po wypożyczalniach
płyt kompaktowych. A poza tym mamy zaprzyjaźnionego disc - jokeya w klubie
"Paradise".
3. Czy radiowęzeł daje popularność w społeczności uczniowskiej?
· Wydaje się nam, że tak. Mamy większy kontakt z Wami (oczywiście mamy na myśli
tych, którzy przychodzą do radiowęzła w celu zdobycia danej piosenki lub jej nam
udostępnienia). Dzięki "zabawie w radiowęzeł" udało nam się nawiązać kilka
bardzo miłych znajomości, które obecnie utrzymujemy. 4. Wasza
ulubiona piosenka, utwór?
· Nie mamy ulubionej piosenki. Muzyka dyskotekowa ma to do siebie, że zmienia
się sezonowo. Hity puszczane na dyskotekach, klubach itp. latem, zimą są
określane jako starocie. Dlatego nie przywiązujemy się szczególnie do danych
utworów, chyba, że chodzi o troszeczkę inny typ muzyki, wykonywany przez
światowej sławy artystów lub też wykonawców polskich.
5. Ulubiony rodzaj muzyki?
· Muzyka dyskotekowa, RAP, soul i polska muzyka rockowa, np. Varius Manx, Kasia
Kowalska (nie znosimy disco polo).
6. Czy tempo waszego życia jest tak szybkie jak utwory płynące z
głośników szkolnego radiowęzła.
· Przyznajemy, że świat wokół nas kręci się na przyśpieszonych obrotach. Ale już
takie jesteśmy, nieco zwariowane. Prowadzimy aktywny tryb życia, ciągle gdzieś
ganiamy, lubimy gdy coś wokół nas się dzieje, nie znosimy nudy i monotonii.
7. Czy to prawda, że jesteście "dyskomółkami"?
· Dokładnie tak o nas mówi Karol z naszej klasy. Czy jesteśmy "dyskomółkami"?
Jeśli tak określa się osoby lubiące słuchać i bawić się przy ,muzyce, którą
proponują disc - jokeye na dyskotekach to z całą pewnością - TAK.
8. Wiemy, że w zeszłym roku wytrwale i ciężko napracowałyście się nad
no- wym wyposażeniem radiowęzła. Na czym polegała ta praca, ile trwała i ile
kosztowała Was wyrzeczeń?
· Pracowałyśmy wraz z kilkoma koleżankami z naszej klasy IVa w "Gru-ndingu".
Zlecono nam uporządkowanie pocztówek przysyłanych przez posiadaczy sprzętu firmy
"Grunding" na konkurs mający na celu wytypowanie najstarszego odbiornika
radiowego. Było tego 5 wielkich kartonów, a zatem spędziłyśmy w biurze
"Grundinga" kilka dni w godzinach przed i polekcyjnych. Za wykonaną pracę
otrzymałyśmy magnetofon dwukasetowy i odtwarzacz płyt compaktowych, oczywiście
firmy "Grunding".
9. Kilka słów o sobie.
Ola: Jestem trochę uparta i złośliwa, ale tylko w stosunku do nieprzyjaźnie
nastawionych ludzi, gdyż nie lubię chamstwa i cwaniactwa. Poza tym jestem
optymistką.
Monika: Zawsze mam na wszystko czas i nigdy mi się nigdzie nie spieszy. Kocham
tańczyć, moich przyjaciół, gorące lato, upalne słońce, to co słodkie oraz ludzi,
którzy lubią się uśmiechać.
Ola na temat Moniki: Monika jest moją najlepszą przyjaciółką - mamy podobne
zainteresowania i wspólnych znajomych. Nie znam bardziej opanowanej osoby niż
ona. Jest niepoprawną optymistką i zawsze, ale to zawsze jest uśmiechnięta. Bez
niej nie potrafiłabym poradzić sobie z niektórymi moimi problemami i za to ją
kocham!
Monika na temat Oli. Ola jest kimś naprawdę wyjątkowym. Ma w sobie mnóstwo
energii, radości życia, kocha dyskoteki, motory i swojego psa. Z nią nie można
się nudzić, ma wciąż wiele nowych pomysłów i mogłaby Cię zagadywać na śmierć a
za to ją kocham. 10. Za co kochacie dyskoteki?
· Kochamy dyskoteki, gdyż możemy się tam wyszaleć, zapomnieć o nauce
i kłopotach.
Dziękujemy za wywiad. My również.
Wywiad przeprowadziły: Grażyna Cicha i Ula Kaczmarek
Gdy tylko przekroczyłam próg drzwi wejściowych kina "Oaza", tak przywitały
mnie wesołe rytmy muzyki indyjskiej. Od razu w holu dostrzegłam kilku znajomych,
z którymi razem poczekałam do przybycia spóźnialskich "braci klasowych". O godz.
1730 już grzaliśmy sobie siedzenia i mieliśmy takie roześmiane mordki, jakbyśmy
reklamowali pastę do zębów. No, ale takie są objawy ludzi yczekujących na
koncert HARE KRYSZNA.
Na początku imprezy dał czadu zespół (ok. 12-to osobowy), który zaprezentował
pieśń HARE KRYSZNA rytmach muzyki wschodniej (takiej bardzo dzikiej). Tę jedną
piosenkę ciągnęli przez 10 min. (zawsze lepiej, jakby miała trwać 20 min.). Do
tego zespołu należeli ludzie z różnych stron świata - znalazł się w nim również
słodki murzynek. Muzyka była świetna, ale facet, który był głównym wokalistą,
chyba się powtarzał kilka razy (ale nie można było go sprawdzić, gdyż język w
jakim śpiewał przypominał mi mowę nowożytnych Indian). Potwierdzeniem na moje
przypuszczenie może być fakt, że w pewnym momencie jeden facet spytał się
drugiego, czy już koniec, a ten mu przytaknął, no i skończyli. Gdyby ten jeden
odważny nie przypomniał mu, że istnieje coś takiego jak KONIEC, to pewnie bym
musiała nocować w "Oazie".
Następnym punktem programu był taniec dziewczyny (a może już kobiety), która
pochodziła z Moskwy. Muzyka była może trochę kołowa, ale za to można było
obejrzeć dokładnie strój tej dziewczyny. Nie potrafię go opisać słowami. Powiem
tylko, że miał kolor razisto-czerwony i pełno luźnych "szmatek" luźne spodnie
oraz mnóstwo hałaśliwych błyskotek a na nogach łańcuchy, przypominające trochę
psią obrożę z kolcami. Świetne do tego miała buty, które narysowała sobie
pisakami.
Niesamowitym zaskoczeniem był dla mnie kolejny występ czterech dziewczyn.
Zatańczyły one taniec zwany Indo-Jazz. Takiego czegoś moje oczęta jeszcze nie
widziały. Ich układ miał coś z układu DISCO, a przy tym "ta" muzyka. Równo z
oczami chodziły moje stopy, ale wrażenie było EXTRA to tak jakby mumie egipskie
wstały i zaczęły rapować. Następna była Polka, która zatańczyła również fajny
taniec, w którym "opowiedziała" nam, za pomocą gestykulacji, opowieść.
"Narodziny pana Kryszny" to przedstawienie historii przyjścia na świat KRYSZNY.
Było ono fajne, a jeszcze lepsze były maski pozakładane przez aktorów (jakoś
wszyscy mieli dziwnie duże twarze).
Jak tu powstrzymać serce od buszowania po klatce piersiowej, jak na scenę
ponownie wtargnęły dziewczyny z Nowej Zelandii, czyli znowu taniec Indo-Jazz.
Były już poprze- bierane w koszulki i spodnie szerokie w drobną kratkę, ale
taniec był jeszcze lepszy od pierwszego. Gdzieś ok. godz. 2000 przyszedł czas na
przerwę. Każdy mógł wówczas spróbować kuchni wegetariańskiej. Wszyscy dostali po
talerzu, na którym znajdowały się takie potrawy jak:
1) chleb - troszeczkę był grubszy od andruta i mieścił sobie w małym kawałku ok.
kilkudziesięciu ziaren pieprzu oraz innych przypraw.
2) sałatka - a w skład niej wchodziła: kawałki zielonej i czerwonej papryki,
ziemniaki z łupinkami (przy- pominające z wyglądu frytki), ziarna, maleńki ryż o
smaku ziem- niaka, rozgotowany kalafior. Wszystko to było nazbyt starannie
wymieszane (można rzec nawet rozgniecione).
3) coś czego nie potrafię nazwać - brązowa miazga z rodzynkami. Było to tak
strasznie słodkie, że na samo wspomnienie zęby mi sztywnieją.
4) czekolada z rodzynkami - równie słodka jak poprzednie. Była to czekolada bez
dodatku czekolady. Miała ona kolor biały, a w smaku przypominała chałwę.
Ugryzłam kawałek tej czekolady, a nie mogłam jej przełknąć. Muszę wyznać, że
tylko spróbowałam wszystkiego, ale po każdym tak samo miałam wykrzywioną minę i
niestety wyrzuciłam wszystko do kosza. Wszystko było bardzo zimne, ale innym
smakowały. Niektórzy brali sobie po trzy porcje. Po przerwie pokazano nam film,
na którym były przedstawione zdjęcia z podróży po świecie ludzi wierzących w
HARE KRYSZNA.
Następnie wciągnął nas w swoje opowiadanie o filozofii, historii i stylu życia
HARE KRYSZNA pewien przemiły Anglik, który miał 48 lat, lecz opowiadał na luzie
i ciekawie.
Ostatnim punktem całej imprezy był występ zespołu z Nowej Zelandii, który grał
już mocniejszą muzykę. Słowa we wszystkich piosenkach były takie same, więc
wszyscy ludzie (choć przeważnie młodzież) śpiewali i tańczyli z zespołem.
Podczas występu tego zespołu ludzie wariowali wraz z wokalistą, który szalał
biegając po scenie. Oczywiście były dymy i pociągi.
Wszystko skończyło się po godz. 22 (ze względu na bisy). Ci, co przyszli spędzić
mile czas, i pobawić się nieźle, wytrwali i na pewno nie żałują, że poszli.
To na tyle. A teraz sklecę kilka zdań na temat filozofii, historii i stylu HARE
KRYSZNA.
Religia ta praktykowana była już 5000 lat temu. Narodziła się w Indiach, gdzie
znajduje się BHAGAVAD GITA, czyli pismo objawione.
Kim właściwie jest KRYSZNA, tak czczony przez wyznawców tejże religii?
Wszyscy pewnie podejrzewają, że to bożek, a dla niektórych duch nieczysty.
Wszystko to są bzdury. Jest to imię Boga wyrażone w języku indyjskim. Nie jest
więc to religia odizolowana od innych religii. Krysznowcy wierzą, tak jak, my,
że Bóg jest jeden. Oni Go tylko inaczej nazywają. Poza tym szanują wszystkie
pozostałe religie (więc nie są groźni na ulicy).
To co różni ich od większości chrześcijan, to inny styl życia. Prowadzą czysty
styl życia: nie palą papierosów (ani fajki), nie piją alkoholu, nie narkotyzują
się. Istnieje również w ich życiu takie coś, jak celibat przed ślubem.
Kim jest człowiek?
-verte-
Krysznowcy twierdzą, że jest to materia, która jest jak skomplikowana maszyna.
Samo ciało jest niezdatne do niczego. Tą właściwą osobą jest dusza pewna iskra w
ciele człowieka.
Ludzie mówią, że znają siebie i ukochane osoby. Ale czy rzeczywiście siebie
znają? Zapewne znają swe ciała, ale nasze ciało jest martwe tak naprawdę. Nasze
"ja" to nasza dusza. Warto wiedzieć coś więcej o naszej własnej duszy, ponieważ
dopóki nie będziesz wiedział kim jesteś, to nie dowiesz się co może cię
uszczęśliwić słowa Krysznowców.
To co odróżnia naszą religię od religii HARE KRYSZNA, to wiara w to, że
zwierzęta mają duszę. Każdy z nas musi sam osądzić, czy to jest możliwe, czy
nie. Ja mogę tylko wspomnieć, co na ten temat powiedział wierzący w HARE KRYSZNA
.
Tak jak napisałam wcześniej, mechanizmem napędowym dla naszych ciał jest dusza.
To, że zwierzęta są istotami żywymi, wskazuje nam na istnienie duszy w ich
ciałach. A to, że zwierzęta różnią się od nas optycznie, nie jest tak ważne. W
końcu ludzie też różnią się między sobą. Lecz wróćmy do momentu powstania
świata.
Niegdyś wszystkie dusze były z KRYSZNĄ (Bogiem) w niebie. W pewnym momencie
zeszły one na Ziemię i wcieliły się w ciało ludzkie. Uwaga! Dalej wspomnę o
reinkarnacji.
Wróćmy do rzeczy. Dusza wstępuje do ciała maleńkiego dziecka (a tak naprawdę -
jest już w zygocie). Daje ona "energię" do rozwoju dziecka. Później dziecko
rośnie, dojrzewa, widać optyczne zmiany w jego ciele. A co z duszą? Dusza jest
ta sama. Jeśli spojrzymy na sprawę z innej perspektywy naukowo-biologicznej to
wówczas me słowa będą potwierdzone, iż zmieniamy nasze ciała materialnie co
kilka lat. Biologia mówi o tym, że co siedem lat nasze komórki obumierają i
wymieniają się na nowe. Wynika z tego, że młodzież zmieniła swe ciało
przynajmniej dwa razy. Ale powtarzam - dusza się nie wymieniła, została ta sama.
Według religii HARE KRYSZNA, w momencie śmierci człowieka, jego dusza przechodzi
do nowego ciała. To, czy będzie w ciele przepięknego, zdolnego człowieka, czy
też w ciele zwierzęcia, zależy od uczynków jakie zrobiliśmy w poprzednim życiu.
Jaką mentalność będziesz miał w momencie śmierci, w taką osobę przejdzie twoja
dusza. Widzimy więc, że możemy i my sami być zwierzętami w przyszłym życiu. Ta
na tyle, jeśli chodzi o filo- zofię HARE KRYSZNA. Czy spodobała ci się ta
religia? Nie musisz od razu być jej wyznawcą. Napisałam ten artykuł, aby wszyscy
wiedzieli, że ci ludzie nie są "nawiedzonymi dziwakami śmiesznie pomalowanymi i
ubranymi". Nie śmiejmy się z nich, przecież Szkoci też chodzą inaczej ubrani niż
Polacy. To, że większość z nich ma ogolone głowy to tylko symbol mnicha w
Indiach. Nie wszyscy muszą się golić. Z drugiej strony moim zdaniem czczą swego
Boga z uśmiechem na ustach. Bardzo często śpiewają. I ty możesz zaśpiewać z
nimi, gdyż słowa nie są trudne:
HARE KRYSZNA
HARE KRYSZNA
KRYSZNA KRYSZNA
HARE HARE
HARE RAMA
HARE RAMA
RAMA RAMA
HARE HARE
Aga
Nasze liceum stoi przed niezwykle
ważnym problemem. Trzeba nas oznaczyć. Tak jak się oznacza samochody
rejestracjami, produkty spożywcze datą ważności, ubrania metką. Nikt nie ośmiela
się podważyć sensu oznaczania. Przecież inne licea też to robią. Nie możemy być
gorsi. Pojawia się jednak bardzo istotny problem, który może zaważyć na
skuteczności przedsięwzięcia czym nas oznaczyć.
Pomysłów było już wiele. W zamierzchłych czasach do odróżnienia asnykowców od
reszty używano przestarzałego sprzętu typu mundur, tarcza, czy też czapka w
kolorze bordowym. Efektem tego był fakt, że do chłopaków z Grodzkiej przyległo
przezwisko "Buraki". Trzy lata temu wprowadzono dyżury szkolne. Dwaj
szczęśliwcy, którzy w dniu dyżuru byli zwolnieni ze wszystkich zajęć, zasiadali
za biurkiem przy wejściu do szkoły i tak zachłysnięci byli swoją funkcją i
szczęśliwi z lekcyjnej absencji, że zapominali czasem wypytywać intruzów,
wkraczających na teren szkoły, o personalia, choć było to ich zadaniem. Gdy
udało się wyegzekwować imię i nazwisko oraz cel w jakim osoba przekroczyła próg
szkoły, były to najczęściej fikcyjne dane, wymyślone na poczekaniu przez gościa,
który nie chciał figurować w podejrzanym zeszycie.
Następną była idea, zamontowania na naszej odzieży identyfikatorów. Mechanizm
ich zapinania był dwojaki - agrafka lub zębatka, przy czym oba powodowały trwałe
okaleczenie ciucha. Jak spontaniczna, tak krótkotrwała była cała akcja. Już po
miesiącu, jeżeli ktokolwiek nosił identyfikator, to odwrócony do tyłu i
przypięty do kieszeni, buta, lub innego nieoczekiwanego miejsca. Tak więc
łatwiej było spytać o nazwisko niż doszukiwać się go na skrzętnie zakamuflowanej
tabliczce. Nauczycielom, by nie czuli się pokrzywdzeni też przydzielono po
plakietce. Jak widać, nie marzyli o tym tak bardzo, gdyż jedyną wywiązującą się
z tego obowiązku była pani profesor Kowalska (notabene współtwórczyni akcji
"identyfikator").
Proponuję rozwiązanie tego problemu tanim kosztem, łącząc "dwa w jednym".
Wprowadzić Asnykowskie Firmowe Obuwie Identyfikacyjne, służące do
przemieszczania się wyłącznie na terenie szkoły. Wszyscy byliby zadowoleni,
podłogi nie poniszczone a kadra profesorska wreszcie wiedziałaby kto jest kto.
Dla większej skuteczności przedsięwzięcia, należało by ustalić hasło, które
wypowiadałoby się przy wejściu do szkoły. Znane by było tylko uczniom Asnyka, a
jego zdradzenie zabronione pod groźbą choćby... wydalenia ze szkoły.
K.J.
Byłam jedną z dziesięciu szczęśliwych, którzy w ramach przyjacielskiej wymiany
młodzieży między I LO w Kaliszu i Gimnazjum Hammonese w Hamm wyrwanych zostało w
czerwcu minionego roku szkolnego z kraju na oślep pędzącego ku Europie, w którym
soki w kartonowych pudełkach są synonimem nowoczesności, by znaleźć się w kraju
misternie przy strzyżonych trawników z ceramicznymi krasnalami. Cóż, narodowe
słabości nie świadczą o słabości.
W czerwcu minionego roku szkolnego, w ramach kontynuacji partnerstwa między
naszą szkołą i Gimnazjum Hammonense w Hamm, dziesięcioosobowa grupa asnykowców,
w której skład miałam szczęście wchodzić, udała się do tego uroczego miasta.
Wycieczkę, dzięki pomocy finansowej Biura Polsko-Niemieckiej Współpracy
Młodzieży, zorganizowały opiekunki grupy: mgr Jolanta Ruda i mgr Agnieszka
Iwanow. Była to już trzecia tura międzyszkolnej wymiany młodzieży.
Pomysł zawarcia współpracy między
szkołami zrodził się w czerwcu '91 w czasie obchodów święta miasta Kalisza, w
których uczestniczyła delegacja z zaprzyjaźnionego już z naszym niemieckiego
miasta. W czerwcu '92, podczas wizyty w Kaliszu niemieckich nauczycieli, obie
szkoły zaczęły prowadzić pierwsze rozmowy dotyczące nawiązania współpracy.
Zaowocowały one w lutym '93 wizytą Kaliszan (m.in. dyrektora I LO Franciszka
Podgórnego) w Hamm. Już rok później pierwsza grupa młodzieży ruszyła w stronę
przyjaźni z niemieckimi rówieśnikami. Zawarła ją w tempie jeżeli nie
błyskawicznym, to dużo szybszym niż ich pedagogowie. Ponoć Niemcy w zawieraniu
znajo- mości oficjalnych, inaczej niż w kontaktach prywatnych, zachowują duży
dystans. Jednak pierwsze lody zostały przełamane szybciej niż się tego
spodziewał dyrektor Hammonense - Wolfgang Monschein. Niedługo później
otrzymaliśmy rewanż.
Szkolny chór i orkiestra z Hammonense podczas pobytu w Kaliszu dała piękny
koncert w kaliskiej Szkole Muzycznej. W listopadzie '94 szkoła nasza gościła
grupę uczniów, nauczycieli i dyrektora partnerskiego gimnazjum, by w maju '95
przyjąć ponowne zaproszenie do Hamm. Podczas tegorocznej wizyty zaprzyjaźniona
ekipa zapowiedziała odwiedziny naszego miasta i szkoły we wrześniu. Czekamy i
pragniemy, by goście byli choć w połowie tak zadowoleni przyjęciem, jak my.
Teraz obie szkoły planują podpisanie umowy, na mocy której możliwe byłoby
rozpoczęcie oficjalnej, obustronnej wymiany młodzieży.
Czym jest właściwie Hamm? To niemal ośmiusetletnie miasto położone nad rzeką
Lippe ma podstawy, by nazywać się Miastem Zieleni. Aż 2/3 jego powierzchni
zajmują lasy i tereny zielone, co sprzyja nie tylko zdrowiu mieszkańców ale
sprawia, że miasto przestaje być typową aglomeracją a staje się świetnym
miejscem codziennego wypoczynku. Hamm przyznaje się do swoich korzeni w
górnictwie i przemyśle żelazo przetwórczym Dziś głównym problemem mieszkańców
jest przygnębiająca ilość bezrobotnych oraz nasilający się kryzys gospodarczy.
Hamm jest wspaniałym miastem. W końcu nie na darmo jego symbolem szczęśliwi
mieszkańcy ustanowili słonia, a właściwie szklaną budowlę w jego kształcie.
Dumni, mówią, że to największy (szklany) słoń świata. W Niemczech szkoła
podstawowa (tzw.- Grundschule) trwa cztery lata. Potem alternatywą dla
ambitniejszej młodzieży jest gimnazjum, które kończy się po trzynastej klasie
maturą. Jednak już trzy lata przed tym egzaminem uczniowie kształcą się w
systemie fakultatywnym, tzn. wybierają przedmioty, na które chcą chodzić,
kierując się własnymi zainteresowaniami. Być może ta samodzielna decyzja sprzyja
większemu zainteresowaniu przedmiotem.
W obu zaprzyjaźnionych szkołach kształci się mniej więcej tyle samo uczniów, z
tą różnicą, że ci z Hammonese mają do dyspozycji pięć razy większą powierzchnię
i wprost wymarzone wyposażenie...
Przyjęto nas wystawnym śniadaniem w szkolnej bibliotece, pełnej półek ziejących
ogromem wiedzy. Nie od razu mogliśmy poznać swoich opiekunów, u których rodzin
mieliśmy zamieszkać. Zanim nastąpił moment spotkania, wielu ludzi musiało na nas
"rzucić okiem", tak, że czuliśmy się niemal, jak rzadkie eksponaty muzealne.
Wreszcie zabrzmiał dzwonek i dziesięcioosobowa grupa niemieckiej młodzieży
pojawiła się w drzwiach biblioteki. Z początku ukrywane skrępowanie nie
pozwoliło zacząć dialogu żadnemu z nas, więc postanowiliśmy poprzestać na
kontakcie wzrokowym. Pierwsze lody zostały przełamane, gdy ktoś nieopatrznie
wylał mleko na stół, co zaowocowało rozładowującą napięcie wesołością obu
"obozów". Dobrze, że podstawowe gesty w różnych kulturach są takie same.
Niepisane prawo mówi, że wypada chodzić z opiekunami na lekcje i przynajmniej
udawać, że się wszystko rozumie. Nie sprawiało nam to dużej trudności z uwagi na
to, że miny symulujące zaciekawienie mieliśmy przećwiczone... Swoją drogą,
bardzo przyjemnie było obserwować inne zwyczaje edukowania dzisiejszej,
niepokornej młodzieży.
Ku mojemu zdziwieniu, atmosfera przed matematyką bliska była spotkaniu
towarzyskiemu. Żadnego pośpiesznego zakuwania wzorów z ostatniej lekcji. Giełda
zeszytów jakby nie istniała. Wszystko stało się jasne, gdy zamiast pochodnych i
całek, którymi zapycha się umysły nastoletnich Polaków, na tablicy pojawiły się
osie x, y, z oraz niewinne wektorki, które należało przesuwać. Niezła zabawa.
Las rąk w górze. Tłum przekrzykujących się ochotników. Nauczyciel cicho
przycupnął w kącie, by dać się wykazać niewyżytym rysownikom. Ten, któremu udało
się obliczyć ostateczny wynik w pamięci, urastał w oczach młodego mężczyzny
niemal do geniusza. Pozazdrościć...
Na niemieckim trochę spokojniej. Trzeba było wykazać się odrobiną kultury,
szczególnie, gdy tematem dyskusji był Bertold Brecht. Mimo to, młoda
praktykantka nie mogła wejść w słowo rozentuzjazmowanym czytelnikom, zdolnym
długo czekać na otrzymania prawa do zabrania głosu. Każdy chciał przedstawić
swój punkt widzenia na dany problem i starał się, by był on jak najbardziej
różny od zdania poprzedników. Dla jednej z dziewcząt największym problemem w tym
momencie był rozsypujący się kok na głowie, z którym uparcie walczyła, podczas
gdy inni omawiali postępowanie postaci.
Oddawanie prac klasowych było nie małym przedstawieniem. Już myślałam, że szkoła
zapobiegawczo, by oszczędzić swoim podopiecznym stresu, wynajęła w tym celu
komika. Niski, siwy pan o bardzo miłej posturze, stojąc za biurkiem, ostro
gestykulował, wymachiwał stosem kartek, przybierając co jakiś czas minę...Jasia
Fasoli. Oceny nie tak wesołe, jak cała ceremonia.
Hucznie żegnano tegorocznych maturzystów. Całodzienna impreza na wolnym
powietrzu zorganizowana była z myślą o młodzieży, ale także o tych, którym czas
nie poskąpił srebrnych nitek na skroniach. Jednym słowem, wszyscy, począwszy od
dziesięcioletniego piątoklasisty a na profesorze-seniorze skończywszy, byli
zadowoleni. Abiturienci, przebrani za starożytnych Rzymian zachęcali do brania
udziału w wymyślonych przez siebie konkursach. Długo prosić nie musieli. Już po
chwili pan dyrektor tuż za anglistą i fizykiem tyłem biegł wokół boiska. Wśród
krzyków dopingujących, szybko połykał wręczonego mu na starcie banana. To co, że
nie ukończył wyścigu, jego metą stały się krzaki. Grunt to poczucie humoru,
trochę dystansu w spoglądaniu na siebie oraz wyzbycie się kompleksów. Jak widać
były one profesorom obce. Zwieńczeniem imprezy był występ prześmiesznego
zespołu, składającego się w przeważającej części z grona pedagogicznego.
Różnorodność instrumentów muzycznych (grzebień, trąbka, gitara), chwilowy,
"zgrabny" fałsz, różne upodobania tempa no i szczery uśmiech to wszystko
sprawiło, że widownia boki zrywała, daleką będąc oczywiście od kpiny.
Wizyta u burmistrza napawała nas z początku grozą. Wszystkie sprzęty w Ratuszu
zdawały się lśnić powagą i dostojeństwem, jakby chciały wzbudzić szacunek dla
siebie i samego burmistrza. Chcieliśmy wypaść jak najlepiej. Zaproszono nas do
sali konferencyjnej, usadzono w miękkich skórzanych fotelach oraz poczęstowano
wodą mineralną. A to obligowało do wysłuchania z uwagą krót- kiej przemowy i
żywego uczestnictwa w rozmowie. Zadowolenia z naszej wizyty burmistrz nie
ukrywał. Dowiedzieliśmy się pokrótce o historii Hamm i jego aktualnej sytuacji.
Kryzys gospodarczy, bezrobocie to pro- blemy nękające miasto. A jednak pozory
mogą mylić.
Ulice miasteczka przepełnione rowerami. I to nie takimi górskimi, co w nich
przerzutek w bród i amortyzacja, ale zwykłymi klekotami, które dziadkowie mogli
jeszcze ujeżdżać. Rowerowe trasy niemal przy każdej ulicy. Mkną więc codzień
przez miasto tłumy mieszkańców podzwaniając dzwonkami i od niechcenia
spoglądając na szklanego słonia. Mają tacy szczęście..
Z Hamm odjeżdżaliśmy pełni sprzecznych uczuć, fascynacji innym światem, tęsknoty
za własnymi rewirami. Więzy przyjaźni zostały zacieśnione. Przy pożegnaniu
polała się niejedna łza. Teraz my czekamy na niemieckich gości, których będziemy
musieli zauroczyć polskimi obyczajami, mia- stem, szkołą. Czy podołamy...?
Katarzyna Jankowska
Już prawie od roku istnieje Kaliskie
Forum Młodych Dziennikarzy, zrzeszające członków redakcji gazet szkolnych ze
szkół średnich. Jego przewodniczący Paweł H. Olek, absolwent Liceum
Ekonomicznego, redaktor naczelny szkolnej gazetki „Biurokrat", zorganizował w
czerwcu minionego roku szkolnego dwudniową wycieczkę do Warszawy. Jej celem było
między innymi poznanie pracy redakcji gazet ogólnopolskich.
Praca w gazetkach codziennych jest o wiele bardziej stresująca niż w tygodnikach
czy miesięcznikach. To zrozumiałe, jeżeli dziennie musi powstać około dwudziestu
czy trzy- dziestu stron profesjonalnych, bezbłędnych tekstów. Dlatego też z
dużym podziwem przyglądaliśmy się redakcyjnym mróweczkom. Byliśmy w „Super
Ekspresie", gdzie znani nam od ostrowskich warsztatów dziennikarze przybliżyli
nam każdy etap tworzenia gazety. Zachęcono nas także do korespondencji z
młodzieżowym „Super Odlotem".
W „Rzeczpospolitej" mieliśmy możliwość przysłuchania się tzw. planowaniu. To
dziesięciominutowe zebranie członków redakcji, odpowiedzialnych za różne działy,
ma na celu uniknięcie wszelkich niedociągnięć i dokładne ustalenie „co ma pójść,
a co nie".
O ile w „Super Ekspresie" na pięciu ludzi przypada mniej więcej 1m2, to w
„Rzeczpospolitej", której redakcję także odwiedziliśmy, człowiek ma do
dyspozycji 5m2. To jednak dość różne pisma. Wizyta w Sejmie i Senacie umożliwiła
nam poznanie zakamarków, w których rozstrzygają się losy państwa i wysłuchanie
wykładu na temat nowej ustawy.
Byliśmy także w Polsacie, gdzie spędziliśmy około dwóch godzin na rozmowie z
Markiem Markiewiczem (właściwie był jego monolog, którego słuchaliśmy ze
szczerym zaciekawieniem). To prawdziwy człowiek z klasą. Traktował nas, jak
równych sobie. Być może więc dlatego Paweł, choć czaił się z kilkoma zarzutami
pod jego adresem, po prostu stracił głowę i nie potrafił przyjąć postawy
oskarżycielskiej, zauroczony jego osobą. Jeszcze długo byliśmy pod wrażeniem
spotkania, że oszołomieni nie potrafiliśmy trafić do miejsca następnego,
umówionego spotkania redakcji pisma młodzieżowego „Cogito", które (jak zapewne
wiecie) za cel stawia sobie pilotowanie edukacji. Mimo półgodzinnego spóźnienia,
przyjęci zostaliśmy bardzo ciepło. Redaktor naczelny pisma, autorka znanych
dobrze bryków „Jak odpowiadać z języka polskiego", Katarzyna Droga, zanim
wyjaśniła tajemnice rodzenia się pisma, wydusiła z nas mnóstwo informacji na
temat naszych redakcyjnych poczynań. Tak, że czuliśmy się trochę speszeni naszym
chwaleniem na powitanie, tym bardziej, że szkolne pisemka mają się do „Cogito"
jak mysz do lwa. Redagujący zespół chciał dowiedzieć się o kaliskiej młodzieży i
ich problemach. W końcu jest to gazeta o młodych i dla młodych, a tematyka
szkolna jest ich główną pożywką.
To co się dzieje w I L.O. im. A. Asnyka szczególnie nurtowało męża pani
Katarzyny. Jak się później okazało, jest absolwentem naszej szkoły i pamięta
conieco z czasów uczniowskich. Jednak walczył z wewnętrzną chęcią wyrażenia
nasuwających się skojarzeń pojawiających się pod wpływem niektórych profesorów.
Czyżby ukryte żale?
Dowiedzieliśmy się o urodzinach „Cogito" i jego rozwoju aż do dziś. Cenne dla
redakcji były nasze rady i spostrzeżenia dotyczące formy gazety. Poruszyliśmy
kilka gorących tematów związanych z edukacją. Rozmowa rozkręciła się tak, że
niemal nie zorientowaliśmy się kiedy minęły trzy godziny i dobre wychowanie
kłóciło się z chęcią pozostania w tej przyjacielskiej atmosferze jeszcze przez
chwilę. Bardzo fascynujące było poznawanie za kulisami pism, które się czyta i
codziennie widzi w kioskach.
Kasia Jankowska
Po długiej przerwie
ponownie zamierzam zachęcić was do czytania czegoś więcej, niż tylko lektury.
Na początek, aby nie przemęczać rozbawionych po wakacjach umysłów, proponuję
książkę lekką, łatwą i przyjemną „Stary człowiek i Pan Smith Pe-tera Ustinova.
Peter Ustinov znany jest w Polsce raczej nie jako powieściopisarz, lecz aktor,
niezapomniany odtwórca roli Herculesa Poirot w ekranizacjach kryminałów Agathy
Christie. Obok kunsztu aktorskiego, Ustinov objawił czytelnikom także zdolności
literackie. W Polsce największym powodzeniem cieszą się dwie jego książki : „Mój
drogi Ja" i właśnie „Stary Człowiek i Pan Smith".
Temat powieści jest
bardzo oryginalny. Otóż Bóg i Szatan, żyjący ze sobą we wspaniałej przyjaźni,
postanawiają zejść na Ziemię i przyjrzeć się swojemu wspólnemu dziełu. Już na
początku swej ziemskiej wizyty obaj staruszkowie ściągają na siebie FBI. Ścigani
listem gończym przemierzają cały niemal świat, a konfrontacja z realiami
współczesnego świata wywołuje mnóstwo komicznych sytuacji.
W „Starym Człowieku ..." Ustinov spojrzał ironicznie na otaczającą go
rzeczywistość, a problemy przez niego poruszane graniczą z groteską. Szybkie
tempo akcji i doskonały humor zapewniają świetną rozrywkę. Polecam!
Przemysław Czarnecki.
Dominika Białas debiutowała już w poprzednim numerze (w Naszej Twórczości), więc ma już pewien prestiż. Poniżej prezentujemy dwa jej wiersze, każdy utrzymany w innym nastroju. Oto jak różne mogą być oblicza twórcy.
W mym pokoju
W mym pokoju, na podłodze,
Stoi miś na jednej nodze.
Kapelusik ma niebieski
I plecaczek w czarne kreski.
Często miś ten się dziwuje:
„Co ta moja pani czuje?"
Pani jego czuje wiele,
Serce jej się tli w popiele.
Po spotkaniu z ukochanym
Wraca w stanie opłakanym.
Bo spotkania wszak nie było,
Jej się tylko śniło.
Chciałaby - ale się boi,
Siedzi wśród pustych pokoi,
I tylko wiersze układa,
Choć tą sztuką marnie włada.
A misiaczek zmartwion srodze,
Stoi wciąż na jednej nodze.
Jak sen
Jak sen wpadasz,
ukazujesz się,
zostawiasz zapach...
Sny - gwałtowne,
pamiętam je długo,
śnią mi się
co noc.
Zostaję sama ale
widzę Cię i dotykam
Twych włosów w
...mych wspomnieniach
Jeszcze chwila
-odpływam...
Ogłoszenia i notatki z murów
Matura ‘96 odeszła już do historii. Odeszli też z naszej
szkoły zeszłoroczni absolwenci. Pozostawili po sobie te liczby obrazujące ich
wyniki maturalne.
Łącznie do klas czwartych w zeszłym roku uczęszczało 176 uczniów z czego 174
osoby zostały dopuszczone do matury.
Egzamin pisemny zdały 173 osoby. Ze wszystkich dopuszczonych do egzaminu ustnego
zdało 166 uczniów. Poprawkę miało w sumie 7 osób: z języka polskiego - 4, z
języka angielskiego - 2 i z języka rosyjskiego - 1. Poprawki nie zdały 2 osoby
(z języka polskiego).
A oto wyniki z języka polskiego:
6 celujących
59 bardzo dobrych
117 dobrych
114 dostatecznych
50 miernych
2 niedostateczne
Każdy ze zdających miał do zaliczenia ustnie trzy przedmioty,
otrzymali następujące oceny:
16 celujących
135 bardzo dobrych
149 dobrych
147 dostatecznych
71 miernych
7 niedostateczne
Zeszłoroczni maturzyści na egzamin pisemny wybrali:
matematykę - 43
biologię - 42
historię - 39
język angielski - 38
język rosyjski - 12
A na ustny:
język angielski - 110
historię - 45
język niemiecki - 37
język rosyjski - 37
geografię - 35
biologię - 35
chemię - 22
fizykę - 5
Redaguje zespół: Katarzyna Jankowska (red. naczelny), Agnieszka
Patelka (z-ca red. nacz.), Grażyna Cicha (z-ca red. nacz.), Urszula Kaczmarek,
Dominika Białas, Joanna Horyza, Robert Opieliński, Marcin Królak, Lidia
Marcinkowska, Agnieszka Cała, Magdalena Forystek, Jakub Kwaśnik, Marcin Bogacz,
Grzegorz Chamielec, Michał Jackowski, Przemysław Sroczyński, Tomasz Wierzejski.
Opiekun gazetki: p. prof. Irena Bartolik
Adres redakcji: I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Asnyka w Kaliszu, ul.
Grodzka 1, 62-800 Kalisz
Wydawca: Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Adama Asnyka w
Kaliszu.
Grzegorz Chamielec |
Copyright © 1996, Grzegorz Chamielec, 26.06.96