ADAM - wrzesień 1996


Rysunek z pierwszej strony Artykuły zamieszczone w numerze:

Od redakcji
Jestem Przeciw
Kronika z drugiego obiegu
Sprawozdanie z rady pedagogicznej
W rytmie disco czyli wywiad z Olą i Moniką
Krysznowcy w Kaliszu
Odznaczać się to sztuka
Szkolne partnerstwo
Warszawa od kuchni
Tę książkę warto przeczytać
Nasza twórczość
Śmiech to zdrowie
Prawdziwy uczeń statystyk się nie boi


Od Redakcji

Od redakcji Wrzesień, miesiąc wielkich powrotów, odgrzebywania wiadomości w głowach i zagrzebywania wspomnień wakacyjnych. Niestety. To, co dobre, szybko się kończy. Spróbujcie jednak w szkolnej krzątaninie umieć dostrzec coś miłego (chociażby szkolną gazetkę). Wmawianie sobie, że przed wami dziesięć miesięcy katuszy (tym bardziej, że nie jest to zupełna prawda) nie sprzyja dobremu samopoczuciu. Wręcz przeciwnie. Powoduje różnego rodzaju dolegliwości np. wypadanie włosów, przyspieszone bicie serca, nerwobóle, reumatyzm, strajk szarych komórek, chroniczne zapalenie kciuka, uniemożliwiające posługiwanie się narzędziem piśmienniczym, kurza ślepota, zapalenie migdałków, swąd stóp, unieruchomienie stawów (czyli postawa p.t. manekin), spazmatyczne lęki, przyspieszony przyrost paznokci, pieczenie łokci, mrowienie pięt oraz... piętrzenie się samobójczych myśli. Nie pozostaje więc nic innego, jak pozytywne nastawienie do świata, ludzi i przede wszystkim szkoły, która jest, jakby nie było, naszą ostoją.
Wrzesień to także miesiąc większego niż zwykle zapału do tworzenia gazetki. Dużo nowych osób, pomysłów, planów. Oby tak do końca roku...
Radzimy nie bać się dłużnych tekstów i nie omijać ich z daleka. Po pierwsze dlatego, że są ciekawe, po drugie to trening przed kilkutomowymi lekturami. Mamy nadzieję, że ten numer was zaciekawi i rozbawi. Serdeczne podziękowania za pomoc dla Marka Huka i jego komputeraskłada Redakcja.


Jestem przeciw

Jestem przeciw - uczniowie Na pierwszym walnym zgromadzeniu nauczycieli i uczniów - tzw. Radzie Nauczycielskiej z uczestnictwem młodzieży ustalono, że sprawdzianów tygodniowo może być dwa, góra trzy.
Początkowo uczniowie zdobyli się na dyskusję, lecz pod presją nauczycieli ich odwaga stopniowo zanikała (wolą uczniów było i jest zmniejszenie tej liczby do maksimum dwóch sprawdzianów tygodniowo).
Niestety, nie zgadzam się z tym werdyktem i proszę wszystkich czytających ten artykuł o wytrwanie do końca.. . Szkoła niewątpliwie została stworzona dla uczniów i to własnie oni (my) będą musieli pisać owe sprawdziany. Z własnego do świadczenia wiem, że w ciągu tygodnia niemalże niemożliwym wysiłkiem jest przerobienie takiego materiału, a następnie wykazanie się jego znajomością .
Przynajmniej dla przeciętnego licealisty. A tym bardziej dla maturzysty! W ubiegłym roku szkolnym zdarzało mi się, że po nauczeniu się na dwa sprawdziany, na naukę trzeciego nie miałam już nie tylko chęci ale i siły, i czasu .
Po przeprowadzeniu małej ankiety stwierdzam również, że widok ucznia "kującego" dniami i nocami nie jest zadowalający ani dla licealisty, ani dla rodzica, ani nawet dla nauczyciela.

Ligia Marcinkowska


Kronika z drugiego obiegu

Ksiażki

Kochani, czy wiecie, jakie ogromne zmiany zaszły w szkole podczas wakacji? Otóż odnowione zostały ściany korytarza, łącznie z kolumnami! Oprócz tego szkoła rozbłysła blaskiem kilku nowych lamp halogenowych, a w kącie między schodami a ścianą błyszczy nowiutki aparat telefoniczny!

Niedawno odwiedzili nas niecodzienni goście. Chłopcy z Hare Kryszna urządzili obok damskiej toalety mały pokaz swoich egzotycznych kostiumów i muzyki, skracając przy okazji o kilka minut lekcję. Tak trzymać Kryszniacy!

Są już w szkole nowi, "tymczasowi" profesorowie praktykujący na nas swoje umiejętności dydaktyczne Ich obecność z pewnością pozwoli nam odetchnąć od trudów nauki.

Z powodu pobytu inicjatorki ruchu w Kaliszu, Asnyk zdecydował się wziąć udział 13 września (piątek) w akcji "Clean up the world". Wystarczy spojrzeć na datę, by łatwo zrozumieć dlaczego do sprzątania nie doszło. Pech, bo rozpadało się.

Tego samego dnia, ale wieczorem, kino "Oaza rozbrzmiewało muzyką reggae w wykonaniu chłopców z Hare Kryszna (szczegóły na następnych stronach).

I tak oto przeżyliśmy ten pechowy trzynasty piątek cało i zdrowo,(niestety szkoła też).

Uwaga gnębiciele! W sobotę 14 września odbyło się ślubowanie kotków. Od tej pory są to już KOTY. Wymagany jest większy szacunek przy gnębieniu.

Uczniowie! Pamiętajcie, by zawsze nosić na swoich nóżkach firmowe tenisówki. Niedostosowanie się, co najwyżej grozi wyrzuceniem z lekcji lub naganą dyrektora.(Szkoda tylko, że nauczycieli to prawo nie obowiązuje)

A teraz coś dla otuchy: od 17 września ruszyły niepytane numerki.

Szkolna biblioteka wzbogaciła się o nowe pozycje (biologię Villego, leksykon politologii, dwa tomy Historii, trzy sztuki "Innego świata"), to wszystko za sprawą "przetrzymywaczy lektur. Apel nasuwa się sam: czytelniku, nie działaj pochopnie, pomyśl dwa razy zanim oddasz książkę!

Aśka Horyza


Sprawozdanie z rady pedagogicznej

Meeting W czwartek 12. Września o godzinie 17.21, z sześciominutowym opóźnieniem, rozpoczęła się rada grona pedagogicznego z przedstawicielami młodzieży szkolnej. Zebranie otworzył pan dyrektor odczytaniem porządku obrad. Początkowo wśród profesorów panował gwar, zupełnie jak między uczniami przed rozpoczęciem lekcji, ale po pierwszych słowach pana Podgórnego na sali uciszyło się. Klasy pierwsze zapoznano, a klasom starszym przypomniano o obowiązkach, karach, prawach i narodach dla uczni. Ze względy na ilość owych zasad redakcja postanowiła przytoczyć tylko kilka z nich, o których mogliście nie wiedzieć lub przez wakacje zapomnieć, a które mogą Was zainteresować.
Przede wszystkim nie można wychodzić w czasie lekcji poza teren szkoły, nie wolno zostawać w klasie podczas przerw(?!), no i oczywiście obowiązuje obuwie zmienne. Ponadto kategorycznie zabronione jest przebywanie w szkole pod wpływem alkoholu oraz handlowanie wszelkimi używkami. Nieprzestrzeganie tych ostatnich reguł, a także częste wagary, mogą spowodować nawet usunięcie delikwenta ze szkoły. Po odczytaniu naszych praw przystąpiono do dyskusji nad propozycjami wnoszonymi przez młodzież. Pierwszą odważną okazała się przewodnicząca samorządu szkolnego. Zapytała o kontynuację losowania niepytanych numerków, dzień młodzieży, dyskoteki (przynajmniej dwie), konieczność noszenia identyfikatorów, dyżury przy wejściu oraz koszulki z emblematem szkoły. W sprawie numerków profesorowie i uczniowie byli zgodni.
W odpowiedzi na wątpliwości profesor Rudej, profesor Kowalska zapewni- ła, że powtarzanie się numerków jest mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o sprzedaż koszulek, organizowanie dnia młodzieży i dyskotek (na których według nauczycieli, bawiliśmy się dobrze i w sposób kulturalny) grono pedagogiczne nie miało żadnych zastrzeżeń. W kwestii dyżurów zdania były podzielone, wywiązała się krótka dyskusja, ale decyzja ostatecznie nie została podjęta. Z kolei rozmowa na temat identyfikatorów nabrała naprawdę szybkiego tempa. Młodzież była zdecydowanie przeciwna noszeniu ich, zaś nauczyciele mieli odmienne zdanie podkreślając, iż skoro zdecydowaliśmy się wybrać tę szkołę i udało nam się zostać jej uczniami, powinniśmy być dumni mogąc to okazać właśnie poprzez noszenie identyfikatorów. Wśród profesorów pojawiła się wtedy myśl powrotu do mundurków. Kolega z IVa przestrzegł jednak, że skoro młodzież nie chce identyfikatorów, na pewno nie zaakceptowałaby mundurków. Wracając do "szkolnych wizytówek", głos w tej sprawie zabrał jeszcze kolega z IIb, który wyraził swoje niezadowolenie, że wprowadzone identyfikatory nie były sprawdzane mimo wcześniejszych ostrzeżeń (chyba nikomu więcej brak kontroli nie przeszkadzał ?). Uczniowie argumentowali swoje stanowisko tym, że owe wizytówki szybko się niszczą i większość z nich już w tej chwili nie nadaje się do użytku. Na to jednak znalazła się rada: te najbardziej zniszczone wymienione będą na nowe. Tak więc identyfikatory zostają. Kolejna poruszona sprawa dotyczyła obuwia zmiennego. Pan profesor Łukasiewicz zaproponował zamianę tenisówek na buty sportowe ( adidasy), motywując to higieną i względami zdrowotnymi (chodzi o przykry zapach i płaskostopie). Młodzież choć nie wypowiadała się w tej sprawie, całym sercem i duszą była za sugestią pana wuefisty. Łatwo się jednak domyślić, że dzięki tej formie poparcia wniosek nie mógł przejść i nie przeszedł. Padła również propozycja zmniejszenia maksymalnej liczby sprawdzianów w tygodniu z trzech do dwóch. Początkowo ją przyjęto, ale po protestach nauczycieli i dokładniejszym przeanalizowaniu argumentów za i przeciw, obie strony postanowiły pozostać przy trzech sprawdzianach.
W imieniu klas maturalnych koleżanka z IV zapytała, czy możliwe byłoby zrealizowanie całego materiału klasy czwartej w ciągu jednego semestru. Propozycja spotkała się z poparciem niektórych profesorów, wniosek jednak nie przeszedł ze względu na zbyt małą ilość czasu w stosunku do ilości materiału. Uczennice z klasy IIe zabrały głos w sprawie niedogodnej sytuacji na lekcjach W-F w klasach pierwszych i drugich, spowodowanej brakiem dostaecznej przestrzeni dla ćwiczących (bywa, że na sali musi zmieścić się 60 osób!) oraz związanej z tym ciasnoty w szatniach. Pan dyrektor odpowiedział, że sprawy tej nie da się rozwiązać, to znaczy nie da się zmienić planu, którego obecna wersja i tak jest najlepsza z możliwych, by zaś choć trochę polepszyć warunki w szatniach obiecał założyć dodatkowe wieszaki. Dodał także, że rozwiązaniem problemu mogło by być rozszerzenia tygodnia pracy do 6 dni. Takie wyjście wydaje się jednak niemożliwe. Następnie rada wysłuchała pani profesor Podgórnej, która mówiła o zakupie nowych książek do biblioteki. Udało się to dzięki pieniądzom uzyskanym z kar za przetrzymywanie lektur. Jak widać nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Profesor Urbaniak, zapytany o dokładne przeznaczenie pieniędzy ze składek uczniowskich na gabinety informatyczne, podał listę zakupionych rzeczy (dyski twarde, dyskietki, myszki). Dodał również, że pierwsza zeszłoroczna i tegoroczna składka przeznaczone były wyłącznie na ubezpieczenie gabinetów. Na zebraniu uzgodniono ponadto, że pierwszy poniedziałek miesiąca odbywać się będą spotkania trójek klasowych z dyrekcją. Poinformowano także, że gdybyście czuli się chorzy powinniście udać się do lekarza, który przyjmuje w szkole w poniedziałki między godziną 8.00 a 15.00, w pozostałe dni możecie liczyć na pomoc medyczną szkolnej pielęgniarki. Na tym zebranie zakończyło się o 18.15 pan Podgórny podziękował młodzieży za przybycie, po czym przedstawiciele klas rozeszli się do domów.

Aśka Horyza i Dominika Białas


W rytmie disco czyli wywiad z Olą i Moniką

DISCO Wszyscy wiemy jak wyglądają dziewzyny z IVa prowadzące szkolny radiowęzeł: Ola to wysoka szczupła brunetka w okularach, Monika, niepozorna, urocza blondynka. Ale czy znamy je tak naprawdę? Może trochę przybliży nam ich postacie poniżej napisana rozmowa.

1. Czy puszczacie w radiowęźle piosenki, które podobają się innym, czy takie, które Wam bardziej się podobają?
· Oczywiście, że podobają się nam puszczane przez nas utwory. Zdajemy sobie jednak sprawę, że nie wszystkim odpowiada rodzaj muzyki, którą prezentujemy. Dlatego chciałyśmy podkreślić, że każde przyniesione przez Was nagranie usłyszycie w głośnikach szkolnego radiowęzła.
2. Jak wygląda zdobywanie kaset z najnowszymi nagraniami? Czy jesteście aż tak wielkimi melomankami, że wszystkie kasety z nowościami macie na własność, kupujecie "od ręki"?
· Z tymi najnowszymi nagraniami bywa bardzo różnie. Kiedy chcemy mieć jakiś nowy utwór wybieramy się do Radia Centrum lub po prostu bie- gamy po wypożyczalniach płyt kompaktowych. A poza tym mamy zaprzyjaźnionego disc - jokeya w klubie "Paradise".
3. Czy radiowęzeł daje popularność w społeczności uczniowskiej?
· Wydaje się nam, że tak. Mamy większy kontakt z Wami (oczywiście mamy na myśli tych, którzy przychodzą do radiowęzła w celu zdobycia danej piosenki lub jej nam udostępnienia). Dzięki "zabawie w radiowęzeł" udało nam się nawiązać kilka bardzo miłych znajomości, które obecnie utrzymujemy.
4. Wasza ulubiona piosenka, utwór?
· Nie mamy ulubionej piosenki. Muzyka dyskotekowa ma to do siebie, że zmienia się sezonowo. Hity puszczane na dyskotekach, klubach itp. latem, zimą są określane jako starocie. Dlatego nie przywiązujemy się szczególnie do danych utworów, chyba, że chodzi o troszeczkę inny typ muzyki, wykonywany przez światowej sławy artystów lub też wykonawców polskich.
5. Ulubiony rodzaj muzyki?
· Muzyka dyskotekowa, RAP, soul i polska muzyka rockowa, np. Varius Manx, Kasia Kowalska (nie znosimy disco polo).
6. Czy tempo waszego życia jest tak szybkie jak utwory płynące z głośników szkolnego radiowęzła.
· Przyznajemy, że świat wokół nas kręci się na przyśpieszonych obrotach. Ale już takie jesteśmy, nieco zwariowane. Prowadzimy aktywny tryb życia, ciągle gdzieś ganiamy, lubimy gdy coś wokół nas się dzieje, nie znosimy nudy i monotonii.
7. Czy to prawda, że jesteście "dyskomółkami"?
· Dokładnie tak o nas mówi Karol z naszej klasy. Czy jesteśmy "dyskomółkami"? Jeśli tak określa się osoby lubiące słuchać i bawić się przy ,muzyce, którą proponują disc - jokeye na dyskotekach to z całą pewnością - TAK.
8. Wiemy, że w zeszłym roku wytrwale i ciężko napracowałyście się nad no- wym wyposażeniem radiowęzła. Na czym polegała ta praca, ile trwała i ile kosztowała Was wyrzeczeń?
· Pracowałyśmy wraz z kilkoma koleżankami z naszej klasy IVa w "Gru-ndingu". Zlecono nam uporządkowanie pocztówek przysyłanych przez posiadaczy sprzętu firmy "Grunding" na konkurs mający na celu wytypowanie najstarszego odbiornika radiowego. Było tego 5 wielkich kartonów, a zatem spędziłyśmy w biurze "Grundinga" kilka dni w godzinach przed i polekcyjnych. Za wykonaną pracę otrzymałyśmy magnetofon dwukasetowy i odtwarzacz płyt compaktowych, oczywiście firmy "Grunding".
9. Kilka słów o sobie.
Ola: Jestem trochę uparta i złośliwa, ale tylko w stosunku do nieprzyjaźnie nastawionych ludzi, gdyż nie lubię chamstwa i cwaniactwa. Poza tym jestem optymistką.
Monika: Zawsze mam na wszystko czas i nigdy mi się nigdzie nie spieszy. Kocham tańczyć, moich przyjaciół, gorące lato, upalne słońce, to co słodkie oraz ludzi, którzy lubią się uśmiechać.
Ola na temat Moniki: Monika jest moją najlepszą przyjaciółką - mamy podobne zainteresowania i wspólnych znajomych. Nie znam bardziej opanowanej osoby niż ona. Jest niepoprawną optymistką i zawsze, ale to zawsze jest uśmiechnięta. Bez niej nie potrafiłabym poradzić sobie z niektórymi moimi problemami i za to ją kocham!
Monika na temat Oli. Ola jest kimś naprawdę wyjątkowym. Ma w sobie mnóstwo energii, radości życia, kocha dyskoteki, motory i swojego psa. Z nią nie można się nudzić, ma wciąż wiele nowych pomysłów i mogłaby Cię zagadywać na śmierć a za to ją kocham.
10. Za co kochacie dyskoteki?
· Kochamy dyskoteki, gdyż możemy się tam wyszaleć, zapomnieć o nauce i kłopotach.
Dziękujemy za wywiad. My również.
Wywiad przeprowadziły:
Grażyna Cicha i Ula Kaczmarek


Krysznowcy w Kaliszu

Gdy tylko przekroczyłam próg drzwi wejściowych kina "Oaza", tak przywitały mnie wesołe rytmy muzyki indyjskiej. Od razu w holu dostrzegłam kilku znajomych, z którymi razem poczekałam do przybycia spóźnialskich "braci klasowych". O godz. 1730 już grzaliśmy sobie siedzenia i mieliśmy takie roześmiane mordki, jakbyśmy reklamowali pastę do zębów. No, ale takie są objawy ludzi yczekujących na koncert HARE KRYSZNA.
Na początku imprezy dał czadu zespół (ok. 12-to osobowy), który zaprezentował pieśń HARE KRYSZNA rytmach muzyki wschodniej (takiej bardzo dzikiej). Tę jedną piosenkę ciągnęli przez 10 min. (zawsze lepiej, jakby miała trwać 20 min.). Do tego zespołu należeli ludzie z różnych stron świata - znalazł się w nim również słodki murzynek. Muzyka była świetna, ale facet, który był głównym wokalistą, chyba się powtarzał kilka razy (ale nie można było go sprawdzić, gdyż język w jakim śpiewał przypominał mi mowę nowożytnych Indian). Potwierdzeniem na moje przypuszczenie może być fakt, że w pewnym momencie jeden facet spytał się drugiego, czy już koniec, a ten mu przytaknął, no i skończyli. Gdyby ten jeden odważny nie przypomniał mu, że istnieje coś takiego jak KONIEC, to pewnie bym musiała nocować w "Oazie".
Następnym punktem programu był taniec dziewczyny (a może już kobiety), która pochodziła z Moskwy. Muzyka była może trochę kołowa, ale za to można było obejrzeć dokładnie strój tej dziewczyny. Nie potrafię go opisać słowami. Powiem tylko, że miał kolor razisto-czerwony i pełno luźnych "szmatek" luźne spodnie oraz mnóstwo hałaśliwych błyskotek a na nogach łańcuchy, przypominające trochę psią obrożę z kolcami. Świetne do tego miała buty, które narysowała sobie pisakami.
Niesamowitym zaskoczeniem był dla mnie kolejny występ czterech dziewczyn. Zatańczyły one taniec zwany Indo-Jazz. Takiego czegoś moje oczęta jeszcze nie widziały. Ich układ miał coś z układu DISCO, a przy tym "ta" muzyka. Równo z oczami chodziły moje stopy, ale wrażenie było EXTRA to tak jakby mumie egipskie wstały i zaczęły rapować. Następna była Polka, która zatańczyła również fajny taniec, w którym "opowiedziała" nam, za pomocą gestykulacji, opowieść.
"Narodziny pana Kryszny" to przedstawienie historii przyjścia na świat KRYSZNY. Było ono fajne, a jeszcze lepsze były maski pozakładane przez aktorów (jakoś wszyscy mieli dziwnie duże twarze).
Jak tu powstrzymać serce od buszowania po klatce piersiowej, jak na scenę ponownie wtargnęły dziewczyny z Nowej Zelandii, czyli znowu taniec Indo-Jazz. Były już poprze- bierane w koszulki i spodnie szerokie w drobną kratkę, ale taniec był jeszcze lepszy od pierwszego. Gdzieś ok. godz. 2000 przyszedł czas na przerwę. Każdy mógł wówczas spróbować kuchni wegetariańskiej. Wszyscy dostali po talerzu, na którym znajdowały się takie potrawy jak:
1) chleb - troszeczkę był grubszy od andruta i mieścił sobie w małym kawałku ok. kilkudziesięciu ziaren pieprzu oraz innych przypraw.
2) sałatka - a w skład niej wchodziła: kawałki zielonej i czerwonej papryki, ziemniaki z łupinkami (przy- pominające z wyglądu frytki), ziarna, maleńki ryż o smaku ziem- niaka, rozgotowany kalafior. Wszystko to było nazbyt starannie wymieszane (można rzec nawet rozgniecione).
3) coś czego nie potrafię nazwać - brązowa miazga z rodzynkami. Było to tak strasznie słodkie, że na samo wspomnienie zęby mi sztywnieją.
4) czekolada z rodzynkami - równie słodka jak poprzednie. Była to czekolada bez dodatku czekolady. Miała ona kolor biały, a w smaku przypominała chałwę.
Ugryzłam kawałek tej czekolady, a nie mogłam jej przełknąć. Muszę wyznać, że tylko spróbowałam wszystkiego, ale po każdym tak samo miałam wykrzywioną minę i niestety wyrzuciłam wszystko do kosza. Wszystko było bardzo zimne, ale innym smakowały. Niektórzy brali sobie po trzy porcje. Po przerwie pokazano nam film, na którym były przedstawione zdjęcia z podróży po świecie ludzi wierzących w HARE KRYSZNA.
Następnie wciągnął nas w swoje opowiadanie o filozofii, historii i stylu życia HARE KRYSZNA pewien przemiły Anglik, który miał 48 lat, lecz opowiadał na luzie i ciekawie.
Ostatnim punktem całej imprezy był występ zespołu z Nowej Zelandii, który grał już mocniejszą muzykę. Słowa we wszystkich piosenkach były takie same, więc wszyscy ludzie (choć przeważnie młodzież) śpiewali i tańczyli z zespołem. Podczas występu tego zespołu ludzie wariowali wraz z wokalistą, który szalał biegając po scenie. Oczywiście były dymy i pociągi.
Wszystko skończyło się po godz. 22 (ze względu na bisy). Ci, co przyszli spędzić mile czas, i pobawić się nieźle, wytrwali i na pewno nie żałują, że poszli.
To na tyle. A teraz sklecę kilka zdań na temat filozofii, historii i stylu HARE KRYSZNA.
Religia ta praktykowana była już 5000 lat temu. Narodziła się w Indiach, gdzie znajduje się BHAGAVAD GITA, czyli pismo objawione.
Kim właściwie jest KRYSZNA, tak czczony przez wyznawców tejże religii?
Wszyscy pewnie podejrzewają, że to bożek, a dla niektórych duch nieczysty. Wszystko to są bzdury. Jest to imię Boga wyrażone w języku indyjskim. Nie jest więc to religia odizolowana od innych religii. Krysznowcy wierzą, tak jak, my, że Bóg jest jeden. Oni Go tylko inaczej nazywają. Poza tym szanują wszystkie pozostałe religie (więc nie są groźni na ulicy).
To co różni ich od większości chrześcijan, to inny styl życia. Prowadzą czysty styl życia: nie palą papierosów (ani fajki), nie piją alkoholu, nie narkotyzują się. Istnieje również w ich życiu takie coś, jak celibat przed ślubem.
Kim jest człowiek?
-verte-
Krysznowcy twierdzą, że jest to materia, która jest jak skomplikowana maszyna. Samo ciało jest niezdatne do niczego. Tą właściwą osobą jest dusza pewna iskra w ciele człowieka.
Ludzie mówią, że znają siebie i ukochane osoby. Ale czy rzeczywiście siebie znają? Zapewne znają swe ciała, ale nasze ciało jest martwe tak naprawdę. Nasze "ja" to nasza dusza. Warto wiedzieć coś więcej o naszej własnej duszy, ponieważ dopóki nie będziesz wiedział kim jesteś, to nie dowiesz się co może cię uszczęśliwić słowa Krysznowców.
To co odróżnia naszą religię od religii HARE KRYSZNA, to wiara w to, że zwierzęta mają duszę. Każdy z nas musi sam osądzić, czy to jest możliwe, czy nie. Ja mogę tylko wspomnieć, co na ten temat powiedział wierzący w HARE KRYSZNA .
Tak jak napisałam wcześniej, mechanizmem napędowym dla naszych ciał jest dusza. To, że zwierzęta są istotami żywymi, wskazuje nam na istnienie duszy w ich ciałach. A to, że zwierzęta różnią się od nas optycznie, nie jest tak ważne. W końcu ludzie też różnią się między sobą. Lecz wróćmy do momentu powstania świata.
Niegdyś wszystkie dusze były z KRYSZNĄ (Bogiem) w niebie. W pewnym momencie zeszły one na Ziemię i wcieliły się w ciało ludzkie. Uwaga! Dalej wspomnę o reinkarnacji.
Wróćmy do rzeczy. Dusza wstępuje do ciała maleńkiego dziecka (a tak naprawdę - jest już w zygocie). Daje ona "energię" do rozwoju dziecka. Później dziecko rośnie, dojrzewa, widać optyczne zmiany w jego ciele. A co z duszą? Dusza jest ta sama. Jeśli spojrzymy na sprawę z innej perspektywy naukowo-biologicznej to wówczas me słowa będą potwierdzone, iż zmieniamy nasze ciała materialnie co kilka lat. Biologia mówi o tym, że co siedem lat nasze komórki obumierają i wymieniają się na nowe. Wynika z tego, że młodzież zmieniła swe ciało przynajmniej dwa razy. Ale powtarzam - dusza się nie wymieniła, została ta sama. Według religii HARE KRYSZNA, w momencie śmierci człowieka, jego dusza przechodzi do nowego ciała. To, czy będzie w ciele przepięknego, zdolnego człowieka, czy też w ciele zwierzęcia, zależy od uczynków jakie zrobiliśmy w poprzednim życiu. Jaką mentalność będziesz miał w momencie śmierci, w taką osobę przejdzie twoja dusza. Widzimy więc, że możemy i my sami być zwierzętami w przyszłym życiu. Ta na tyle, jeśli chodzi o filo- zofię HARE KRYSZNA. Czy spodobała ci się ta religia? Nie musisz od razu być jej wyznawcą. Napisałam ten artykuł, aby wszyscy wiedzieli, że ci ludzie nie są "nawiedzonymi dziwakami śmiesznie pomalowanymi i ubranymi". Nie śmiejmy się z nich, przecież Szkoci też chodzą inaczej ubrani niż Polacy. To, że większość z nich ma ogolone głowy to tylko symbol mnicha w Indiach. Nie wszyscy muszą się golić. Z drugiej strony moim zdaniem czczą swego Boga z uśmiechem na ustach. Bardzo często śpiewają. I ty możesz zaśpiewać z nimi, gdyż słowa nie są trudne:

HARE KRYSZNA
HARE KRYSZNA
KRYSZNA KRYSZNA
HARE HARE
HARE RAMA
HARE RAMA
RAMA RAMA
HARE HARE

Aga


Odznaczać się to sztuka

Odznaczać się to sztuka Nasze liceum stoi przed niezwykle ważnym problemem. Trzeba nas oznaczyć. Tak jak się oznacza samochody rejestracjami, produkty spożywcze datą ważności, ubrania metką. Nikt nie ośmiela się podważyć sensu oznaczania. Przecież inne licea też to robią. Nie możemy być gorsi. Pojawia się jednak bardzo istotny problem, który może zaważyć na skuteczności przedsięwzięcia czym nas oznaczyć.
Pomysłów było już wiele. W zamierzchłych czasach do odróżnienia asnykowców od reszty używano przestarzałego sprzętu typu mundur, tarcza, czy też czapka w kolorze bordowym. Efektem tego był fakt, że do chłopaków z Grodzkiej przyległo przezwisko "Buraki". Trzy lata temu wprowadzono dyżury szkolne. Dwaj szczęśliwcy, którzy w dniu dyżuru byli zwolnieni ze wszystkich zajęć, zasiadali za biurkiem przy wejściu do szkoły i tak zachłysnięci byli swoją funkcją i szczęśliwi z lekcyjnej absencji, że zapominali czasem wypytywać intruzów, wkraczających na teren szkoły, o personalia, choć było to ich zadaniem. Gdy udało się wyegzekwować imię i nazwisko oraz cel w jakim osoba przekroczyła próg szkoły, były to najczęściej fikcyjne dane, wymyślone na poczekaniu przez gościa, który nie chciał figurować w podejrzanym zeszycie.
Następną była idea, zamontowania na naszej odzieży identyfikatorów. Mechanizm ich zapinania był dwojaki - agrafka lub zębatka, przy czym oba powodowały trwałe okaleczenie ciucha. Jak spontaniczna, tak krótkotrwała była cała akcja. Już po miesiącu, jeżeli ktokolwiek nosił identyfikator, to odwrócony do tyłu i przypięty do kieszeni, buta, lub innego nieoczekiwanego miejsca. Tak więc łatwiej było spytać o nazwisko niż doszukiwać się go na skrzętnie zakamuflowanej tabliczce. Nauczycielom, by nie czuli się pokrzywdzeni też przydzielono po plakietce. Jak widać, nie marzyli o tym tak bardzo, gdyż jedyną wywiązującą się z tego obowiązku była pani profesor Kowalska (notabene współtwórczyni akcji "identyfikator").
Proponuję rozwiązanie tego problemu tanim kosztem, łącząc "dwa w jednym". Wprowadzić Asnykowskie Firmowe Obuwie Identyfikacyjne, służące do przemieszczania się wyłącznie na terenie szkoły. Wszyscy byliby zadowoleni, podłogi nie poniszczone a kadra profesorska wreszcie wiedziałaby kto jest kto. Dla większej skuteczności przedsięwzięcia, należało by ustalić hasło, które wypowiadałoby się przy wejściu do szkoły. Znane by było tylko uczniom Asnyka, a jego zdradzenie zabronione pod groźbą choćby... wydalenia ze szkoły.
K.J.


Szkolne partnerstwo

Szkolne partnerstwo - TEACH6.GIF Byłam jedną z dziesięciu szczęśliwych, którzy w ramach przyjacielskiej wymiany młodzieży między I LO w Kaliszu i Gimnazjum Hammonese w Hamm wyrwanych zostało w czerwcu minionego roku szkolnego z kraju na oślep pędzącego ku Europie, w którym soki w kartonowych pudełkach są synonimem nowoczesności, by znaleźć się w kraju misternie przy strzyżonych trawników z ceramicznymi krasnalami. Cóż, narodowe słabości nie świadczą o słabości.
W czerwcu minionego roku szkolnego, w ramach kontynuacji partnerstwa między naszą szkołą i Gimnazjum Hammonense w Hamm, dziesięcioosobowa grupa asnykowców, w której skład miałam szczęście wchodzić, udała się do tego uroczego miasta. Wycieczkę, dzięki pomocy finansowej Biura Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży, zorganizowały opiekunki grupy: mgr Jolanta Ruda i mgr Agnieszka Iwanow. Była to już trzecia tura międzyszkolnej wymiany młodzieży.
Szkolne partnerstwo - TEACH1.GIF
Pomysł zawarcia współpracy między szkołami zrodził się w czerwcu '91 w czasie obchodów święta miasta Kalisza, w których uczestniczyła delegacja z zaprzyjaźnionego już z naszym niemieckiego miasta. W czerwcu '92, podczas wizyty w Kaliszu niemieckich nauczycieli, obie szkoły zaczęły prowadzić pierwsze rozmowy dotyczące nawiązania współpracy. Zaowocowały one w lutym '93 wizytą Kaliszan (m.in. dyrektora I LO Franciszka Podgórnego) w Hamm. Już rok później pierwsza grupa młodzieży ruszyła w stronę przyjaźni z niemieckimi rówieśnikami. Zawarła ją w tempie jeżeli nie błyskawicznym, to dużo szybszym niż ich pedagogowie. Ponoć Niemcy w zawieraniu znajo- mości oficjalnych, inaczej niż w kontaktach prywatnych, zachowują duży dystans. Jednak pierwsze lody zostały przełamane szybciej niż się tego spodziewał dyrektor Hammonense - Wolfgang Monschein. Niedługo później otrzymaliśmy rewanż.
Szkolny chór i orkiestra z Hammonense podczas pobytu w Kaliszu dała piękny koncert w kaliskiej Szkole Muzycznej. W listopadzie '94 szkoła nasza gościła grupę uczniów, nauczycieli i dyrektora partnerskiego gimnazjum, by w maju '95 przyjąć ponowne zaproszenie do Hamm. Podczas tegorocznej wizyty zaprzyjaźniona ekipa zapowiedziała odwiedziny naszego miasta i szkoły we wrześniu. Czekamy i pragniemy, by goście byli choć w połowie tak zadowoleni przyjęciem, jak my. Teraz obie szkoły planują podpisanie umowy, na mocy której możliwe byłoby rozpoczęcie oficjalnej, obustronnej wymiany młodzieży.
Czym jest właściwie Hamm? To niemal ośmiusetletnie miasto położone nad rzeką Lippe ma podstawy, by nazywać się Miastem Zieleni. Aż 2/3 jego powierzchni zajmują lasy i tereny zielone, co sprzyja nie tylko zdrowiu mieszkańców ale sprawia, że miasto przestaje być typową aglomeracją a staje się świetnym miejscem codziennego wypoczynku. Hamm przyznaje się do swoich korzeni w górnictwie i przemyśle żelazo przetwórczym Dziś głównym problemem mieszkańców jest przygnębiająca ilość bezrobotnych oraz nasilający się kryzys gospodarczy.
Hamm jest wspaniałym miastem. W końcu nie na darmo jego symbolem szczęśliwi mieszkańcy ustanowili słonia, a właściwie szklaną budowlę w jego kształcie. Dumni, mówią, że to największy (szklany) słoń świata. W Niemczech szkoła podstawowa (tzw.- Grundschule) trwa cztery lata. Potem alternatywą dla ambitniejszej młodzieży jest gimnazjum, które kończy się po trzynastej klasie maturą. Jednak już trzy lata przed tym egzaminem uczniowie kształcą się w systemie fakultatywnym, tzn. wybierają przedmioty, na które chcą chodzić, kierując się własnymi zainteresowaniami. Być może ta samodzielna decyzja sprzyja większemu zainteresowaniu przedmiotem.
W obu zaprzyjaźnionych szkołach kształci się mniej więcej tyle samo uczniów, z tą różnicą, że ci z Hammonese mają do dyspozycji pięć razy większą powierzchnię i wprost wymarzone wyposażenie...
Przyjęto nas wystawnym śniadaniem w szkolnej bibliotece, pełnej półek ziejących ogromem wiedzy. Nie od razu mogliśmy poznać swoich opiekunów, u których rodzin mieliśmy zamieszkać. Zanim nastąpił moment spotkania, wielu ludzi musiało na nas "rzucić okiem", tak, że czuliśmy się niemal, jak rzadkie eksponaty muzealne. Wreszcie zabrzmiał dzwonek i dziesięcioosobowa grupa niemieckiej młodzieży pojawiła się w drzwiach biblioteki. Z początku ukrywane skrępowanie nie pozwoliło zacząć dialogu żadnemu z nas, więc postanowiliśmy poprzestać na kontakcie wzrokowym. Pierwsze lody zostały przełamane, gdy ktoś nieopatrznie wylał mleko na stół, co zaowocowało rozładowującą napięcie wesołością obu "obozów". Dobrze, że podstawowe gesty w różnych kulturach są takie same.
Niepisane prawo mówi, że wypada chodzić z opiekunami na lekcje i przynajmniej udawać, że się wszystko rozumie. Nie sprawiało nam to dużej trudności z uwagi na to, że miny symulujące zaciekawienie mieliśmy przećwiczone... Swoją drogą, bardzo przyjemnie było obserwować inne zwyczaje edukowania dzisiejszej, niepokornej młodzieży.
Ku mojemu zdziwieniu, atmosfera przed matematyką bliska była spotkaniu towarzyskiemu. Żadnego pośpiesznego zakuwania wzorów z ostatniej lekcji. Giełda zeszytów jakby nie istniała. Wszystko stało się jasne, gdy zamiast pochodnych i całek, którymi zapycha się umysły nastoletnich Polaków, na tablicy pojawiły się osie x, y, z oraz niewinne wektorki, które należało przesuwać. Niezła zabawa. Las rąk w górze. Tłum przekrzykujących się ochotników. Nauczyciel cicho przycupnął w kącie, by dać się wykazać niewyżytym rysownikom. Ten, któremu udało się obliczyć ostateczny wynik w pamięci, urastał w oczach młodego mężczyzny niemal do geniusza. Pozazdrościć...
Na niemieckim trochę spokojniej. Trzeba było wykazać się odrobiną kultury, szczególnie, gdy tematem dyskusji był Bertold Brecht. Mimo to, młoda praktykantka nie mogła wejść w słowo rozentuzjazmowanym czytelnikom, zdolnym długo czekać na otrzymania prawa do zabrania głosu. Każdy chciał przedstawić swój punkt widzenia na dany problem i starał się, by był on jak najbardziej różny od zdania poprzedników. Dla jednej z dziewcząt największym problemem w tym momencie był rozsypujący się kok na głowie, z którym uparcie walczyła, podczas gdy inni omawiali postępowanie postaci.
Oddawanie prac klasowych było nie małym przedstawieniem. Już myślałam, że szkoła zapobiegawczo, by oszczędzić swoim podopiecznym stresu, wynajęła w tym celu komika. Niski, siwy pan o bardzo miłej posturze, stojąc za biurkiem, ostro gestykulował, wymachiwał stosem kartek, przybierając co jakiś czas minę...Jasia Fasoli. Oceny nie tak wesołe, jak cała ceremonia.
Hucznie żegnano tegorocznych maturzystów. Całodzienna impreza na wolnym powietrzu zorganizowana była z myślą o młodzieży, ale także o tych, którym czas nie poskąpił srebrnych nitek na skroniach. Jednym słowem, wszyscy, począwszy od dziesięcioletniego piątoklasisty a na profesorze-seniorze skończywszy, byli zadowoleni. Abiturienci, przebrani za starożytnych Rzymian zachęcali do brania udziału w wymyślonych przez siebie konkursach. Długo prosić nie musieli. Już po chwili pan dyrektor tuż za anglistą i fizykiem tyłem biegł wokół boiska. Wśród krzyków dopingujących, szybko połykał wręczonego mu na starcie banana. To co, że nie ukończył wyścigu, jego metą stały się krzaki. Grunt to poczucie humoru, trochę dystansu w spoglądaniu na siebie oraz wyzbycie się kompleksów. Jak widać były one profesorom obce. Zwieńczeniem imprezy był występ prześmiesznego zespołu, składającego się w przeważającej części z grona pedagogicznego. Różnorodność instrumentów muzycznych (grzebień, trąbka, gitara), chwilowy, "zgrabny" fałsz, różne upodobania tempa no i szczery uśmiech to wszystko sprawiło, że widownia boki zrywała, daleką będąc oczywiście od kpiny.
Wizyta u burmistrza napawała nas z początku grozą. Wszystkie sprzęty w Ratuszu zdawały się lśnić powagą i dostojeństwem, jakby chciały wzbudzić szacunek dla siebie i samego burmistrza. Chcieliśmy wypaść jak najlepiej. Zaproszono nas do sali konferencyjnej, usadzono w miękkich skórzanych fotelach oraz poczęstowano wodą mineralną. A to obligowało do wysłuchania z uwagą krót- kiej przemowy i żywego uczestnictwa w rozmowie. Zadowolenia z naszej wizyty burmistrz nie ukrywał. Dowiedzieliśmy się pokrótce o historii Hamm i jego aktualnej sytuacji. Kryzys gospodarczy, bezrobocie to pro- blemy nękające miasto. A jednak pozory mogą mylić.
Ulice miasteczka przepełnione rowerami. I to nie takimi górskimi, co w nich przerzutek w bród i amortyzacja, ale zwykłymi klekotami, które dziadkowie mogli jeszcze ujeżdżać. Rowerowe trasy niemal przy każdej ulicy. Mkną więc codzień przez miasto tłumy mieszkańców podzwaniając dzwonkami i od niechcenia spoglądając na szklanego słonia. Mają tacy szczęście..
Z Hamm odjeżdżaliśmy pełni sprzecznych uczuć, fascynacji innym światem, tęsknoty za własnymi rewirami. Więzy przyjaźni zostały zacieśnione. Przy pożegnaniu polała się niejedna łza. Teraz my czekamy na niemieckich gości, których będziemy musieli zauroczyć polskimi obyczajami, mia- stem, szkołą. Czy podołamy...?
Katarzyna Jankowska


Warszawa od kuchni

Warszawa od kuchni - CITY3.GIF Już prawie od roku istnieje Kaliskie Forum Młodych Dziennikarzy, zrzeszające członków redakcji gazet szkolnych ze szkół średnich. Jego przewodniczący Paweł H. Olek, absolwent Liceum Ekonomicznego, redaktor naczelny szkolnej gazetki „Biurokrat", zorganizował w czerwcu minionego roku szkolnego dwudniową wycieczkę do Warszawy. Jej celem było między innymi poznanie pracy redakcji gazet ogólnopolskich.
Praca w gazetkach codziennych jest o wiele bardziej stresująca niż w tygodnikach czy miesięcznikach. To zrozumiałe, jeżeli dziennie musi powstać około dwudziestu czy trzy- dziestu stron profesjonalnych, bezbłędnych tekstów. Dlatego też z dużym podziwem przyglądaliśmy się redakcyjnym mróweczkom. Byliśmy w „Super Ekspresie", gdzie znani nam od ostrowskich warsztatów dziennikarze przybliżyli nam każdy etap tworzenia gazety. Zachęcono nas także do korespondencji z młodzieżowym „Super Odlotem".
W „Rzeczpospolitej" mieliśmy możliwość przysłuchania się tzw. planowaniu. To dziesięciominutowe zebranie członków redakcji, odpowiedzialnych za różne działy, ma na celu uniknięcie wszelkich niedociągnięć i dokładne ustalenie „co ma pójść, a co nie".
O ile w „Super Ekspresie" na pięciu ludzi przypada mniej więcej 1m2, to w „Rzeczpospolitej", której redakcję także odwiedziliśmy, człowiek ma do dyspozycji 5m2. To jednak dość różne pisma. Wizyta w Sejmie i Senacie umożliwiła nam poznanie zakamarków, w których rozstrzygają się losy państwa i wysłuchanie wykładu na temat nowej ustawy.
Byliśmy także w Polsacie, gdzie spędziliśmy około dwóch godzin na rozmowie z Markiem Markiewiczem (właściwie był jego monolog, którego słuchaliśmy ze szczerym zaciekawieniem). To prawdziwy człowiek z klasą. Traktował nas, jak równych sobie. Być może więc dlatego Paweł, choć czaił się z kilkoma zarzutami pod jego adresem, po prostu stracił głowę i nie potrafił przyjąć postawy oskarżycielskiej, zauroczony jego osobą. Jeszcze długo byliśmy pod wrażeniem spotkania, że oszołomieni nie potrafiliśmy trafić do miejsca następnego, umówionego spotkania redakcji pisma młodzieżowego „Cogito", które (jak zapewne wiecie) za cel stawia sobie pilotowanie edukacji. Mimo półgodzinnego spóźnienia, przyjęci zostaliśmy bardzo ciepło. Redaktor naczelny pisma, autorka znanych dobrze bryków „Jak odpowiadać z języka polskiego", Katarzyna Droga, zanim wyjaśniła tajemnice rodzenia się pisma, wydusiła z nas mnóstwo informacji na temat naszych redakcyjnych poczynań. Tak, że czuliśmy się trochę speszeni naszym chwaleniem na powitanie, tym bardziej, że szkolne pisemka mają się do „Cogito" jak mysz do lwa. Redagujący zespół chciał dowiedzieć się o kaliskiej młodzieży i ich problemach. W końcu jest to gazeta o młodych i dla młodych, a tematyka szkolna jest ich główną pożywką.
To co się dzieje w I L.O. im. A. Asnyka szczególnie nurtowało męża pani Katarzyny. Jak się później okazało, jest absolwentem naszej szkoły i pamięta conieco z czasów uczniowskich. Jednak walczył z wewnętrzną chęcią wyrażenia nasuwających się skojarzeń pojawiających się pod wpływem niektórych profesorów. Czyżby ukryte żale?
Dowiedzieliśmy się o urodzinach „Cogito" i jego rozwoju aż do dziś. Cenne dla redakcji były nasze rady i spostrzeżenia dotyczące formy gazety. Poruszyliśmy kilka gorących tematów związanych z edukacją. Rozmowa rozkręciła się tak, że niemal nie zorientowaliśmy się kiedy minęły trzy godziny i dobre wychowanie kłóciło się z chęcią pozostania w tej przyjacielskiej atmosferze jeszcze przez chwilę. Bardzo fascynujące było poznawanie za kulisami pism, które się czyta i codziennie widzi w kioskach.
Kasia Jankowska


Tę książkę warto przeczytać

Tę książkę warto przeczytać - BOOK1.GIF Po długiej przerwie ponownie zamierzam zachęcić was do czytania czegoś więcej, niż tylko lektury.
Na początek, aby nie przemęczać rozbawionych po wakacjach umysłów, proponuję książkę lekką, łatwą i przyjemną „Stary człowiek i Pan Smith Pe-tera Ustinova.
Peter Ustinov znany jest w Polsce raczej nie jako powieściopisarz, lecz aktor, niezapomniany odtwórca roli Herculesa Poirot w ekranizacjach kryminałów Agathy Christie. Obok kunsztu aktorskiego, Ustinov objawił czytelnikom także zdolności literackie. W Polsce największym powodzeniem cieszą się dwie jego książki : „Mój drogi Ja" i właśnie „Stary Człowiek i Pan Smith".
Tę książkę warto przeczytać - BOOK2.GIF
Temat powieści jest bardzo oryginalny. Otóż Bóg i Szatan, żyjący ze sobą we wspaniałej przyjaźni, postanawiają zejść na Ziemię i przyjrzeć się swojemu wspólnemu dziełu. Już na początku swej ziemskiej wizyty obaj staruszkowie ściągają na siebie FBI. Ścigani listem gończym przemierzają cały niemal świat, a konfrontacja z realiami współczesnego świata wywołuje mnóstwo komicznych sytuacji.
W „Starym Człowieku ..." Ustinov spojrzał ironicznie na otaczającą go rzeczywistość, a problemy przez niego poruszane graniczą z groteską. Szybkie tempo akcji i doskonały humor zapewniają świetną rozrywkę. Polecam!
Przemysław Czarnecki.


Nasza twórczość

Dominika Białas debiutowała już w poprzednim numerze (w Naszej Twórczości), więc ma już pewien prestiż. Poniżej prezentujemy dwa jej wiersze, każdy utrzymany w innym nastroju. Oto jak różne mogą być oblicza twórcy.

W mym pokoju

W mym pokoju, na podłodze,
Stoi miś na jednej nodze.
Kapelusik ma niebieski
I plecaczek w czarne kreski.
Często miś ten się dziwuje:
„Co ta moja pani czuje?"
Pani jego czuje wiele,
Serce jej się tli w popiele.
Po spotkaniu z ukochanym
Wraca w stanie opłakanym.
Bo spotkania wszak nie było,
Jej się tylko śniło.
Chciałaby - ale się boi,
Siedzi wśród pustych pokoi,
I tylko wiersze układa,
Choć tą sztuką marnie włada.
A misiaczek zmartwion srodze,
Stoi wciąż na jednej nodze.

Jak sen

Jak sen wpadasz,
ukazujesz się,
zostawiasz zapach...
Sny - gwałtowne,
pamiętam je długo,
śnią mi się
co noc.
Zostaję sama ale
widzę Cię i dotykam
Twych włosów w
...mych wspomnieniach
Jeszcze chwila
-odpływam...


Śmiech to zdrowie

Śmiech to zdrowie - LAUGH.GIF HUMOR z wypracowań szkolnych

Ogłoszenia i notatki z murów


Prawdziwy uczeń statystyk się nie boi

Prawdziwy uczeń statystyk się nie boi - WYKRES.GIF Matura ‘96 odeszła już do historii. Odeszli też z naszej szkoły zeszłoroczni absolwenci. Pozostawili po sobie te liczby obrazujące ich wyniki maturalne.
Łącznie do klas czwartych w zeszłym roku uczęszczało 176 uczniów z czego 174 osoby zostały dopuszczone do matury.
Egzamin pisemny zdały 173 osoby. Ze wszystkich dopuszczonych do egzaminu ustnego zdało 166 uczniów. Poprawkę miało w sumie 7 osób: z języka polskiego - 4, z języka angielskiego - 2 i z języka rosyjskiego - 1. Poprawki nie zdały 2 osoby (z języka polskiego).
A oto wyniki z języka polskiego:
6 celujących
59 bardzo dobrych
117 dobrych
114 dostatecznych
50 miernych
2 niedostateczne
Każdy ze zdających miał do zaliczenia ustnie trzy przedmioty, otrzymali następujące oceny:
16 celujących
135 bardzo dobrych
149 dobrych
147 dostatecznych
71 miernych
7 niedostateczne
Zeszłoroczni maturzyści na egzamin pisemny wybrali:
matematykę - 43
biologię - 42
historię - 39
język angielski - 38
język rosyjski - 12
A na ustny:
język angielski - 110
historię - 45
język niemiecki - 37
język rosyjski - 37
geografię - 35
biologię - 35
chemię - 22
fizykę - 5


Stopka

Redaguje zespół: Katarzyna Jankowska (red. naczelny), Agnieszka Patelka (z-ca red. nacz.), Grażyna Cicha (z-ca red. nacz.), Urszula Kaczmarek, Dominika Białas, Joanna Horyza, Robert Opieliński, Marcin Królak, Lidia Marcinkowska, Agnieszka Cała, Magdalena Forystek, Jakub Kwaśnik, Marcin Bogacz, Grzegorz Chamielec, Michał Jackowski, Przemysław Sroczyński, Tomasz Wierzejski.
Opiekun gazetki: p. prof. Irena Bartolik
Adres redakcji: I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Asnyka w Kaliszu, ul. Grodzka 1, 62-800 Kalisz
Wydawca: Stowarzyszenie Wychowanków Gimnazjum i Liceum Adama Asnyka w Kaliszu.


[Adam Główny]


Grzegorz Chamielec

Copyright © 1996, Grzegorz Chamielec, 26.06.96