Herb Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka w Kaliszu

 

Listy Asnykowców

O tęsknotach i marzeniach, wartościach i zasadach

 

Jak sięgam pamięcią, do redakcji „Ziemi Kaliskiej" zawsze docierały skargi, że kaliszanie nie odpisują na listy. Narzekano głównie na urzędników i inne tak zwane ważne osoby publiczne, ale także na zwykłych mieszkańców miasta. A było to w czasach, kiedy nie mieliśmy jeszcze telefonów komórkowych, internetu i tym podobnych wynalazków ułatwiających kontakty. Teraz pewnie jest jeszcze gorzej...

Znalazł się jednak w tej Sodomie jeden sprawiedliwy, który odpowiada na każdy list. Adam Borowiak, prezes Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka w Kaliszu, przez wiele lat prowadził ożywioną korespondencję ze szkolnymi kolegami (z różnych roczników), rozsianymi po całym świecie. Aż wreszcie zebrał najciekawsze listy najstarszych absolwentów szkoły i jesienią ubiegłego roku wydał w formie książki pod tytułem „Dotknięcie czasu. Listy Asnykowców".

Oryginalną, utrzymaną w stylowej sepii szatę graficzną wydawnictwa - rodzaj reprintu powielającego rękopisy, maszynopisy, a nawet wydruki e-mailowe, z wykorzystaniem także starych fotografii, dokumentów, szkolnych symboli itp. - zaprojektował Krzysztof Oleksiak z Torunia (oczywiście także asnykowiec). I tak powstała piękna książka-dokument o prawdziwych ludziach i niełatwych czasach, w których przyszło im żyć.

Podstawowy zbiór składa się z listów piętnastu autorów, w większości urodzonych w początkach minionego wieku, których młodość przypadła na okres międzywojenny, a więc lata odbudowy państwa polskiego, odrodzonego po ponad stuletniej niewoli. Wychowani w duchu patriotyzmu, zdawali potem prawdziwy życiowy egzamin na różnych frontach II wojny światowej. Po wojnie - jedni w kraju, inni na emigracji - próbowali znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości, poświęcając się przede wszystkim pracy zawodowej i rodzinie, często uprawiając także twórczość literacką lub naukową, a czasem też wybierając stan duchowny. Spośród tego grona ośmiu autorów już nie żyje, ale żyją ich słowa zapisane w listach.

O czym więc piszą asnykowcy? - Przede wszystkim wspominają z sentymentem szkolne lata, dawnych kolegów i profesorów, a także późniejsze spotkania w tym kręgu. Nie boją się wyznać miłości do starej „budy" czy koleżeńskiej przyjaźni, ale jednocześnie sumienie rozliczają się ze składek członkowskich. Piszą też o swej aktywności zawodowej i społecznej, którą kontynuują do późnych lat. Czasem komentują aktualną sytuację polityczną. Kiedy już zdążymy ich trochę poznać i polubić, przychodzi czas pisania o chorobach, słabości, samotności, odchodzeniu z tego świata. A kontakty ze szkolnymi kolegami stają się wtedy jeszcze bardziej serdeczne.

Redaktor zbioru - dość dyplomatycznie - ułożył bloki listów alfabetycznie, według nazwisk autorów. Choć właściwie należałoby rozpocząć tę lekturę od korespondencji dr Tadeusza Pniewskiego z Łodzi, która sięga roku 1989, kiedy to asynkowcy podjęli starania o zawiązanie samodzielnego stowarzyszenia. A doktor - dla młodszych kolegów prawdziwy „guru" - pouczał ich, jak to najzgrabniej załatwić. Zresztą w kolejnych listach wypowiadał się równie autorytatywnie w innych ważnych dla organizacji i dla miasta kwestiach. W ostatnim, prawie już nieczytelnym, pisanym na rok przed śmiercią, można odcyfrować takie słowa: „Chcę, abyście wiedzieli, że kocham Was i będę kochał, jesteście moimi dziećmi...".

Równie poruszający, choć mniej wylewny, jest blok listów prof. Józefa Garlińskiego z Londynu, który wyznaczył sobie historyczną misję przekonania Polaków do Unii Europejskiej. Jego listy są jak meldunki z frontu. Tu wykład, tam spotkanie, nowa książka, kolejna podróż, godzinowy plan pobytu w Kaliszu itp. I na marginesie czasem krótki komentarz w stylu: „O konieczności międzynarodowej współpracy trzeba mówić, by nie powtórzył się Oświęcim". Refleksja wymowna, bo przecież profesor był więźniem tego właśnie obozu.

Wiele do myślenia dają listy Henryka Jedwabia z Ottawy, bohatera spod Monte Cassino, który ciągle zastanawia się, kim jest - Polakiem? Żydem? Kanadyjczykiem? Takich wątpliwości nie ma jego kolega z Francji, Charles Jakubowicz, zabiegający o upamiętnienie asnykowców żydowskiego pochodzenia, ofiar Holokaustu.

Korespondencja dwóch wybitnych przedstawicieli duchowieństwa: ks. prof. Stanisława Olejnika i ks. Felicjana Paluszkiewicza krąży głównie wokół publikacji na łamach „Asnykowca". Swoje wspomnienia dla tego pisma spisuje też inżynier Jerzy Zdzisław Stanecki z Warszawy. Natomiast o własnej twórczości literackiej piszą sporo Aleksander Braude, lekarz z Wrocławia i Alfred Dreszer, prawnik z Łodzi. Za to Jan Winczakiewcz, poeta i malarz z Blois nad Loarą stroi sobie żarty z kolegów, podrzucając im wierszyk rzekomo autorstwa Adama Asnyka „Gdybym był starszy, dziewczyno...". Inny emigrant aż z Australii, Jan Kwaczyński z kolei zachęca asnykowców do udziału w rajdzie „Śladami sir Pawła Edmunda Strzeleckiego". Były sędzia Sądu Najwyższego, dr Bogdan Bladowski z Warszawy domaga się, aby asnykowcy podjęli działania w obronie województwa kaliskiego. Henryk Chenczke z Nowego Sącza proponuje utworzenie fundacji, wypłacającej stypendia niezamożnym uczniom. A Tadeusz Albin, farmaceuta z Warszawy podsuwa pomysł, aby podwyższyć cokół kaliskiego pomnika Asnyka. Zresztą podobnych barwnych pomysłów jest w listach więcej. Tylko dwaj najmłodsi: Zdzisław Samulak, inżynier z Kanady i Krzysztof Kornacki, dyrektor muzeum w Kozłówce - rzeczowo informują o swych poczynaniach.

Czyta się ten cały zbiór jak pasjonującą powieść - rzekę o ludzkich losach, o całym pokoleniu XX wieku, mocno doświadczonym przez historię, o odwiecznych ludzkich tęsknotach i marzeniach, o nieuchronnym przemijaniu, ale też o nieprzemijających prawdach, wartościach i zasadach, które odchodzący z tego świata chcą nam przekazać. A przy okazji uczą nas też pięknej sztuki pisania listów. Kto wie, może będzie to kiedyś jedyny ślad, jaki po nas pozostanie?

Bożena Szal, Ziemia Kaliska, 30 stycznia 2009